Cała naprzód

Wrz 29, 2012 (dzień 500) Zambia

Przekroczenie granicy z Zambią było jedną z najłatwiejszych odpraw granicznych na kontynencie. Przyjezdni zazwyczaj otrzymują prawo do pobytu na 30 dni, ale my poprosiliśmy o trzy miesiące i tyle dostaliśmy. Oczywiście nie zamierzaliśmy spędzać w Zambii tyle czasu, ale przezorny zawsze ubezpieczony.

Polska ekipa w Zambii

Polska ekipa w Zambii

Potem wjechaliśmy w chyba najnudniejszą okolicę od dawna. Droga przecinała bezkresny busz. Był on suchy jak pieprz, często już wypalony a czasami jeszcze dymiący. Co kilka kilometrów pojawiała się wioska, a właściwie kilka chatek. Były one całkiem inne od tego co widzieliśmy we Wschodniej Afryce. Zazwyczaj kompleks należący do jednej rodziny składał się z domu mieszkalnego, otwartej kuchni na zewnątrz i małego, okrągłego spichlerza na palikach, które utrudniały zwierzynie wejście do środka.

Odpoczynek na przystanku

Odpoczynek na przystanku

Jeden dom to nie jeden budynek

Jeden dom to nie jeden budynek

Były to też domy znacznie piękniejsze. Zamiast zwykłej cegły w kolorze otaczającej gleby, miały ściany pomalowane we wzory ciepłymi barwami. Ciągle jednak kręciły się przy nich roje dzieci, z tym że wykrzykiwanym przez nie pozdrowieniem stało się znajome „How are you?” Generalnie większość ludzi mówiła po angielsku i przyjaźnie, z zaciekawieniem odnosiła się do dwóch dziwnych podróżników.

Wreszcie nienachalne dzieci!

Wreszcie nienachalne dzieci!

Przy studni zawsze ludnie

Przy studni zawsze ludnie

W końcu malowane domy

W końcu malowane domy

Po dwóch dniach dotarliśmy do Isoki. Była to sobota i całą niedzielę spędziliśmy w tamtejszej misji katolickiej. Przyjaźni księża dali nam pokój, jedzenie i nie zadawali za wiele pytań. Szczególnie tego najbardziej złowrogiego — dlaczego nie było mnie na mszy?

Kolejne miasteczko leżało w zasięgu czterech dni. Przez całą drogę krajobraz pozostawał taki sam. Busz, busz, busz. Trzymaliśmy się ustalonej rutyny. Obudzeni o wschodzie słońca zjadaliśmy śniadanie i ruszaliśmy w drogę. Czas na przerwę obiadową nadchodził koło 13, gdy upał stawał się nieprzyjemny. Rozglądaliśmy się za cieniem i gotowaliśmy potężny gar makaronu lub ryżu z sosem lub sałatką. Wybór był wąski: pomidory, cebula i kapusta. Nie śmieliśmy spróbować wędzonych, spalonych czy w inny sposób przetworzonych ryb, które dojrzewały w słońcu na wioskowych bazarach.

Dobre jedzonko to podstawa

Dobre jedzonko to podstawa

Jazda dobiegała końca wraz z zachodem i zazwyczaj opuszczaliśmy drogę w busz, wypatrując polanki, by często stawać przed wyborem pomiędzy brudnym popiołem a kępami nierównej, suchej trawy.

W ten sposób pokonywaliśmy 70-80km dziennie. Mimo że krajobraz wyglądał sucho, wzdłuż drogi leżało wiele wiosek i większość posiadała jakąś studnię, a czasem nawet i pompę. Po trzech dniach od Isoki znaleźliśmy nawet miejsce, gdzie lokalny chłopak zaprowadził nas do naturalnego źródła. Napełniwszy wszystkie butelki nie rozglądaliśmy się zbyt daleko za miejscem do spania i rozbiliśmy nieopodal, za pięknym, glinianym kościółkiem.

Droga jeszcze daleka

Droga jeszcze daleka

Prace biurowe w nadgodzinach

Prace biurowe w nadgodzinach

W pełni wyposażony kościół

W pełni wyposażony kościół

Po kolejnym noclegu w parafii w Mpice postanowiliśmy przyspieszyć odrobinę. Nadal nie było żadnych interesujących widoków, a nas już trochę znudziła codzienna rutyna. Wyciskawszy dzienną średnią powyżej 20km/h, daliśmy radę pokonywać po grubo ponad 100km w ciągu kilku kolejnych dni, by w końcu znaleźć się na głównej drodze łączącej prowincję Copperbelt ze stolicą. Ruch panował tam większy, ale szerokie asfaltowe pobocze uczyniło naszą jazdę łatwą i bezpieczną.

Tysiąc km temu miałem być u celu

Tysiąc km temu miałem być u celu

W mieście Kabwe zapukaliśmy do drzwi kościoła Św. Moniki. Księdza bardzo zainteresowała nasza podróż i nie tylko zorganizował nam on miejsce do spania w sali zebrań, ale też zaprosił do domu na kolację. Potem precyzyjnie opisał gdzie i jak możemy spotkać kleryków z Polski. I rzeczywiście, w miasteczku natrafiliśmy na dwóch Salezjan oraz dwoje wolontariuszy z ojczyzny. Następny poranek był w wyniku tego dość leniwy i w trasę ruszyliśmy po południu.

Dokładnie o zachodzie słońca wjechaliśmy na fragment drogi, gdzie wzdłuż obu jej stron biegły ogrodzenia. Wyglądało to źle dla nas, wypatrujących biwaku na dziko. Kiedy jednak dotarliśmy do bramy, obecni tam strażnicy wesoło nas powitali. Takich okazji nigdy nie marnujemy. Kilka minut później rozbijaliśmy namioty w ogromnym kompleksie szkoły bahaistów. Trawa była równa i zielona, a łazienka wyposażona w gorący prysznic.

Po pięciu dniach bez kąpieli

Po pięciu dniach bez kąpieli

Jeden z najmilszych kempingów ostatnio

Jeden z najmilszych kempingów ostatnio

Następnego dnia wreszcie dotarliśmy do Lusaki. Parę dni wcześniej odebrałem krótką wiadomość od mieszkającego tam Polaka, który zapraszał nas do domu. Nie wiedząc nic więcej, po prostu podążaliśmy za jego instrukcjami i niebawem spotkaliśmy Marcina w centrum miasta. Przedstawił się nam jako pilot liniowy i zabrał nas do swojego przytulnego mieszkania. Od razu zorientowaliśmy się, że w jego towarzystwie nasz pobyt w Lusace będzie dłuższy niż pierwotnie planowaliśmy.

Komentarze:

Damian
Damian
11 lat, 6 miesięcy temu
Czy po takiej wycieczcie rowerowej będziesz w stanie się zatrzymać? Spokojnie kręć dalej, jak będziesz przy końcu sprawdź, czy pod spodem nie ma 4 żółwi. Pozdrawiamy z rowerowego Wrocławia. Damian i Anetka.
michal
michal
11 lat, 6 miesięcy temu
focie się coś nie wyświetlają powiększone.

szerokich poboczy ! :)
Wojtek
Wojtek
11 lat, 6 miesięcy temu
Szpada rządzi w Lusace.
Łukasz
Łukasz
11 lat, 6 miesięcy temu
Nie wiem jak to możliwe że natknąłem się na tą opowieść dopiero teraz, gdy dobiega ona końca. Powodzenia w dalszej drodze, będę śledził Wasze ostatnie kroki przez kontynent!
Jerzyboy
Jerzyboy
11 lat, 6 miesięcy temu
Gratuluję Waszmości,żeś sobie sprawił piękny prezent imieninowy
-25 000 km w 500dni. Wynik wart zgłoszenia do księgi Guinnessa wraz ze zdjęciem stóp utrudzonych, na dowód rzetelnej mordęgi... jesteś Wielki.
sZACUN I DOZO
PS.
CHOPIN WYGRAŁ DZIĘKI KASI,NO.
Arkosław
Arkosław
11 lat, 6 miesięcy temu
Siemanko. Michał a może Tobie tak ta Afryka się spodobała że dlatego tyle tych km zrobileś. Dość często te nieoczekiwane zmiany kursu... No ale nie ma się co dziwić, po zdjęciach widać ze jest tam ciekawie.

P.s. Wyprawa zbliża się ku końcowi, a nie myślałeś żeby do Polski wrócić rowerem :-) jesteś mistrzem więc pewnie dasz radę. Hej i powodzenia
mama
mama
11 lat, 6 miesięcy temu
Cześć Podróżniku! Tych podszeptów, żeby do Polski rowerem, to po prostu nie czytaj! Tęsknimy już okropnie, ale nie przejmuj się i nawijaj na ten licznik. Byle zdrowo i w dobrym nastroju!!! Ściskamy goraco choć u nas chłodniej zapewne :)
ellrof
ellrof
11 lat, 6 miesięcy temu
Ja mam pytanie natury technicznej...
Czy bierzesz coś na malarię? Zgaduję że nie, jak w takim razie radzisz sobie z komarami, bo chyba na całej trasie nie były Ci obce?.
Michał
Michał
11 lat, 6 miesięcy temu
Na malarię brałem doksycyklinę, począwszy od Addis Abeby aż do Moshi. Na południe od równika trwała już pora sucha i malaria nie stanowiła takiego zagrożenia.

Generalnie w Afryce komarów jest mało. Znacznie mniej niż latem w Polsce.

Na wszelki wypadek wiozę ze sobą porcję Coartemu na jedną kurację.