Moje pojawienie się w hotelu w asyście policji nie pozostało niezauważone przez goszczące tam osoby. Jedna z nich, Brytyjka o imieniu Helen, podeszła do mnie i poprosiła o rozmowę gdy już ochłonę po ostatniej przygodzie.
Następnego dnia przeniosłem się do tego samego miejsca, w którym nocowałem odwiedzając Luksor miesiąc wcześniej. Prowadząca tam biznes rodzina zgodziła się wynająć mi pokój za niewielką cenę, dzięki czemu miałem czas by zorganizować zamienniki w miejsce skradzionych rzeczy. W ich kawiarni spotkałem się z Helen i opowiedziałem o podróżowaniu i wyprawach rowerowych w szczególności. Gdy tak rozmawialiśmy, ujrzałem innego cyklistę podążającego drogą w naszym kierunku. Znajoma twarz, którą już wcześniej widziałem. Łukasz, kolejny polski rowerzysta włóczący się po świecie, również dotarł do Luksoru.
Mimo że wcześniej nie znaliśmy się i nigdy się nie umawialiśmy, nasze drogi skrzyżowały się w Egipcie po raz trzeci. Tym razem spędziliśmy wspólnie tydzień na zachodnim brzegu w Luksorze. Łukasz zwykł zaprzyjaźniać się z miejscowymi za pomocą prostych sztuczek cyrkowych: ogromnych baniek mydlanych i żonglerki płonącym kijem. Dokładnie te same rzeczy robiłem sam kilka lat wcześniej. Robiąc pokaz z ogniem na lokalnym weselu staliśmy się rozpoznawalni w wiosce, bo na każdą taką ceremonię przychodzą setki, jeśli nie tysiące ludzi. Qornę i inne wioski na zachodnim brzegu, podobnie jak większość wiejskich społeczności Egiptu, łączą silne więzy rodzinne i klanowe. Każdy zna każdego i wszystkie wesela są zaaranżowane i zaplanowane na lata naprzód, a także – co jasne – masowo odwiedzane przez rodzinę i przyjaciół. Po pokazie nikt już nie próbował zawyżać nam cen ani sprzedawać turystycznej tandety. Kilka razy byliśmy zaproszeni przez lokalne rodziny na posiłek, a w zamian robiliśmy krótkie pokazy dla ich licznego potomstwa.
W tym czasie Helen, od dawna mieszkająca w Luksorze, pociągnęła za sznurki. Zaproszono mnie na wywiad z Luxor Times, gazetą wydawaną w języku angielskim. Kilka dni później spotkałem się z gubernatorem prowincji Luksor, by zostać zaskoczonym jego obszerną wiedzą o Polsce, w której mieszkał i pracował podczas naszej rewolucji. Wszystkim było przykro z powodu tego co mi się przytrafiło, ale nikt nie był w stanie realnie pomóc. Okazało się też, że nie ma możliwości przesłania mi karty bankomatowej, więc postanowiłem jechać dalej z zapasem gotówki, który mi pozostał.
Droga do Asuanu była prosta i wspomagana lekkim wiatrem w plecy, który pozwolił mi dotrzeć do najbardziej na południe wysuniętego miasta Egiptu w dwa dni. Mimo że krótka, przejażdżka ta utwierdziła mnie w zadowoleniu z wyboru pustynnej drogi jako sposobu na przebycie większości tego kraju. Przeludniona Dolina Nilu nie pozwala cieszyć się ciszą bądź prywatnością. Choć większość ludzi na trasie zachowywała się przyjaźnie, sama ich ogromna liczba sprawiała, że każdego dnia trafiałem na upierdliwe dzieciaki lub żebraków.
Grupka pagórków za Edfu była moim miejscem na biwak. Nikt mnie tam nie niepokoił aż do rana, gdy pewien Mostafa pojawił się w swoim pikapie. Po standardowej, krótkiej rozmowie po prostu usiadł i gapił się bez słowa na moje poranne przygotowania. Wyglądało to jak ostrzeżenie przed afrykańskim kompletnym brakiem zrozumienia dla zachodniej koncepcji prywatności.
Asuan był miłym miastem, ale nie tak spektakularnym jak mógłbym przypuszczać na podstawie zasłyszanych opowieści. Załatwienie wizy i biletu okazało się łatwe, choć towarzyszyły temu wyjątkowo dziwne pytania urzędników. („Skąd pan się dowiedział o Sudanie?”)
Spędziwszy weekend w miłym i bardzo tanim (13EGP) Youth Hostel, popedałowałem ku przystani promowej.
Komentarze:
mama
Waryat
Kręcony
Pozdrawiam!
klacza
a teraz zagłębiam się w lekturze ...
arkosław