Opuszczając pokład promu wkroczyłem do trzeciego kraju na mojej drodze — Estonii. Licznik państw będzie teraz cykał szybciej, a to za sprawą malutkich republik nadbałtyckich.
Muszę przyznać, że nie odrobiłem pracy domowej i moja wiedza na temat tych państw jest niewielka. Im mniej wiesz, tym przyjemniej zaskakują cię ładne miejsca napotykane po drodze. Jednym z nich jest Tallinn. Ze swoimi zabytkowymi domami otoczonymi murem obronnym, a przede wszystkim z uśmiechniętymi i przyjaznymi ludźmi, wygląda po prostu genialnie. Druga, gorsza strona medalu to tłumy turystów, głównie pochodzące z zawijających tu promów, dokładnie tak jak przybyłem tu ja. Rozważałem nawet czy nie zatrzymać się tu na noc, szczególnie że kolejny dzień miał być świętem narodowym z okazji rozpoczęcia lata — Jaanipäev. W końcu postanowiłem jednak jechać. Najwyraźniej był to zły wybór, bo całe święto dane mi było przeczekać pod namiotem, czekając aż pójdą sobie precz wichry i deszcze, całkowicie samemu.
Biegnącej z Tallinna na zachód drodze, która jest częścią szlaku Euro Velo 1, towarzyszy nowa, równiusieńka ścieżka rowerowa. Przynajmniej przez jakieś 15km, bo wtedy gwałtownie się urywa. Płaska Estonia to relaks po pofalowanej Finlandii. Zdarzyło mi się przeciąć płaskowyż leżący na imponującej wysokości pięćdziesięciu kilku metrów. Oba jego końce opatrzone były znakami ostrzegawczymi. Domyślam się, że gdyby Finowie postanowili ostrzegać przed takimi podjazdami i zjazdami, wydaliby cały roczny budżet na produkcję i ustawianie tablic. No ale to co tam było regułą, tutaj jest wyjątkiem i powinno być oznakowane.
Język estoński, daleki krewny fińskiego, brzmi dla mnie równie znajomo co chiński. Dlatego też zdziwiło mnie, że rozumiem sporo rozmów toczących się na ulicy i w sklepach. Odbywały się one oczywiście po rosyjsku (którego tak naprawdę nie znam, ale podobieństwo do polskiego wystarczy). Rosyjski jest tu znacznie bardziej popularny niż bym się tego spodziewał. W miejscach takich jak Paldiski, które było tajnym miastem i bazą radzieckich atomowych okrętów podwodnych, rosyjski dominuje.
W Haapsalu spotkałem dwóch rosyjskich chłopców jadących wspólnie na jednym rowerze. Wyjaśnili mi, że Estończycy nie lubią Rosjan i często pojawiają się problemy z nacjonalistami. Ich kolega, który pojawił się na moment z prawą ręką na temblaku, miał być tego przykładem. Nie wiem na ile powinienem wierzyć tym dzieciakom, lecz na pewno wzajemna antypatia między tymi nacjami jest możliwa. Wystarczy spojrzeć na najświeższą historię. Poza tym Haapsalu wygląda wspaniale. Kręta promenada z kafejkami nad zatoką, do tego stara stacja kolejowa będąca obecnie muzeum i drewniane domy stojące naokoło — wszystko to składa się na spokojne i urokliwe miejsce.
Kolejnym zabawnym błędem było opuszczenie Haapsalu około 21, co znaczyło że główny atak komarów już trwał. Jadąc na południe zorientowałem się, że pcham się prosto w sam środek największego bagna w kraju, gdzie najbliższe wzniesienie leży 50km przede mną. Nie bardzo miałem ochotę zatrzymać się, pomyśleć i zostać pożartym żywcem. Na szczęście w połowie drogi pojawił się przydrożny sklep. Szybko zająłem jego niewielki trawnik z postanowieniem, że zbiorę się zanim lokal się otworzy i ktokolwiek doń przyjdzie. Nie udało się. Na dwie godziny przed otwarciem lokalne żule już czekały niecierpliwie na poranne piwo.
Święto w czwartek dla wielu Estończyków stanowiło pretekst do zrobienia długiego weekendu. Pięciu z nich postanowiło na rowerach objechać większość swojej ojczyzny. Najpierw wyprzedzili mnie, a zaraz potem dogoniłem ich gdy odpoczywali na przystanku autobusowym. Byli to pierwsi rowerowi podróżnicy podążający z grubsza w tym samym kierunku co ja. Nasze drogi jednakże rozeszły się, bo chłopcy postanowili zanocować głęboko w środku okolicznego mokradła.
Już w Pärnu, które jest pięknym ale turystycznym kurortem, zacząłem rozglądać się za kempingiem. Kilka dni bez prysznica i kończące się czyste ciuchy skłoniły mnie do poszukiwania przynajmniej bieżącej wody. Szukając dotarłem na kemping u nasady półwyspu Tahkuranna. Kemping okazał się być zamknięty, a kurek z wodą zakręcony. Trafiło się za to ciekawe spotkanie. Swój namiot rozbił tam już Czech o imieniu Martin. Samotnie przemierzał nadbałtyckie republiki w swoim małym samochodziku. Gdy spotyka się dwóch samotników, jest o czym pogadać, a Martin miał do tego butelkę ginu.
Oczywiście następnego dnia, jadąc wzdłuż wybrzeża, minąłem niezliczone drogowskazy ku otwartym kempingom z bieżącą wodą, plażą, internetem, itp. Ale był to już mój piąty dzień tutaj — czas powiedzieć Estonii "do widzenia". Po przekroczeniu umownej granicy wjechałem do Łotwy.
Estonia była miłym miejscem. Płaska, łatwa do przemierzania rowerem, jeszcze łatwiejsza do dzikiego kempingu (po prostu rozkłada się namiot gdzie bądź) i znacznie tańsza od Finlandii. Na dodatek mniej naznaczona komunizmem niż oczekiwałem. Jeśli chodzi o ludzi, mam tylko pozytywne wrażenia, podobnie jak wcześniej. To — mam nadzieję — się nie zmieni.
Komentarze:
ciman
Jak sobie dajesz radę z zasilaniem?
Antydebil
-estoński ma bardzo silne wpływy niemieckie, a fiński nie
-estoński jest twardszy
W Paldiski rosyjski dominuje, ponieważ większość mieszkanców stanowią Rosjanie, przywiezieni tam za ZSRR. 30% mieszkańców tam to Ruscy, którzy są bardzo nielubiani, nawieziono ich za ZSRR.