Jak miło być goszczonym przez innych rowerzystów! Nie tylko jest o czym porozmawiać, ale i gospodarzy nie dziwi twoja wonna, przybrudzona i zmęczona aparycja. Na wybrzeżu miałem się tym cieszyć więcej niż raz, jako że społeczność WarmShowers jest tu licznie reprezentowana.
Kevin i Dianne naprawdę cieszą się życiem. Już na emeryturze, ale nadal młodzi duchem, mają na koncie kilka podróży rowerowych po Europie. A gdy przybyłem do ich domu, na stole leżał otwarty atlas, wyraźnie wskazując, że kolejna wyprawa odbędzie się w bardziej egzotycznym miejscu.
Naprawdę zatroszczyli się o mnie i pomogli podładować baterie w trakcie długo oczekiwanego dnia odpoczynku. Zdałem sobie wtedy sprawę, że w trakcie ostatniego miesiąca tylko przez jeden dzień nigdzie nie jechałem. Padnięcie plackiem na trawniku obok basenu uznałem za dobry pomysł i niebawem spałem tam w najlepsze, znowu przypalając się słońcem.
Koszmarny wiatr w twarz ustał i kolejnego dnia cieszyłem się słoneczną pogodą, podczas gdy widoki z każdym kilometrem stawały się coraz piękniejsze. Po lewej miałem ocean, a po prawej góry, które rosły i przybliżały się. Jadąc po usytuowanym na 200m płaskowyżu, po starej i wąskiej drodze, zmuszony byłem zjeżdżać w każdy wąwóz rzek, które trafiały się na trasie. Było to na pewno ciekawsze niż podążanie autostradą, której imponujące mosty rozciągały się wysoko nad najładniejszymi zakątkami.
Wieczorem dotarłem do Jeffreys Bay. Z początku wyglądało na drogie, a cena kempingu obok plaży o mały włos nie skłoniła mnie do zawrócenia, ale ostatecznie odnalazłem hostel z dormitorium za rozsądną kwotę. Towarzystwo grupki Kenijczyków odświeżyło miłe wspomnienia z tamtego kraju.
Słońce nie świeciło za długo i gdy opuszczałem nadmorski kurort niebo na powrót zasnute było chmurami. Po raz pierwszy od dawna drogi nie otaczał szczelny płot, więc zamiast jechać do wieczora skorzystałem z okazji i rozbiłem obóz w prawdziwym, zielonym lesie.
Kolejny dzień przyniósł deszcze i, nie posiadając kurtki, nie bawiłem się zbyt dobrze. Zniknęła też drugorzędna droga i musiałem przenieść się na autostradę, jedyny szlak przecinający niewiarygodnie głęboki kanion rzeki Stormsrivier. Jej ujście jest uznawane za jedno z najpiękniejszych miejsc na Garden Route. Dla mnie jednak perspektywa jazdy w dół i w górę ta samą drogą oraz płacenia przesadnej sumy za wejście do parku narodowego przy takiej pogodzie nie wyglądała zachęcająco. Pojechałem więc dalej i niebawem napotkałem napis informujący, że pojawiająca się na powrót boczna droga została zamknięta.
Podjąłem więc ryzyko, jako że zazwyczaj „zamknięte” drogi są całkowicie przejezdne rowerem, a do tego nieuczęszczane przez pojazdy silnikowe. I znowu się udało. Przepchnąwszy pojazd przez kupę ziemi niebawem cieszyłem się wspaniałym zjazdem ku rzece Bloukrans. Most był w doskonałym stanie, a droga sprawiała wrażenie jedynie nieutrzymywanej, gdyż gdzieniegdzie leżały kamienie i błoto spłukane ze stoku ostatnimi deszczami. Dolina była zielona, mglista, cicha i piękna. Przewidując jednak chłodny i mokry poranek, wspiąłem się z powrotem na wyżynę i ukryłem namiot w krzakach na poboczu nieużywanej drogi.
Kolejny ranek rozpocząłem przyjemnym zjazdem do Nature's Valley. Gdy słońce w końcu przepaliło brudną zasłonę chmur, plaża zdawała się zapraszać. Zostawiłem rower w sklepie i w końcu zażyłem długo oczekiwanej kąpieli. Potem przejechałem za piękne Plettenberg Bay, by zmoknąć w kolejnym popołudniowym deszczu. Przepiękny las rosnący wokoło był za gęsty i za mokry by się w nim rozbijać, ale w miejscu gdzie droga przecinała nieduży pagórek skarpa okazała się dość wysoka by ukryć mnie przed wzrokiem kierowców. Śpiąc nie więcej jak 20m od jezdni byłem niewidoczny i cieszyłem się spokojną nocą.
Znużony standardowymi śniadaniami z otrębów i dżemu okraszonymi czasem rodzynkami lub owocem, wystartowałem rano i dotarłem do Knysny grubo przed porą obiadową. Zamawiając pełny posiłek o tej porze nie zaskoczyłem nikogo. Obecni konsumenci zajęci byli pałaszowaniem potężnych porcji frytek. Dość zdrowa dieta jak na pracowników biurowych! Zamówiłem to samo z rybą, przewidując, że na kolejnym deszczowym podjeździe wszystko spalę i znowu będę głodny. Szybko przekonałem się, że moja ocena była trafna.
Gdy mijałem przybrzeżne jeziora, pogoda zmieniała się z minuty na minutę. Wiał lekki wiatr, a słońce, wyglądając od czasu do czasu zza chmur dodawało energii grupce paralotniarzy próbującej utrzymać się nad pobliskim stokiem. To coś, za czym bardzo się stęskniłem, bo z powodu podróży ominął mnie już trzeci sezon latania. Stałem tam długo i patrzyłem jak ludzie bawią się w powietrzu.
Prowadzony SMSami i dziwnymi koordynatami w GPSie, które idealnie wskazywały miejsce znane jako „środek niczego”, próbowałem dotrzeć do Oakhurst. Miałem tam spotkać kolejnych gospodarzy z WarmShowers. Dotarłem na miejsce dziwną, spiralną drogą, pokonując kolejne 20km i kilkaset metrów podjazdu. Ale było warto.
Jake i Claire powitali mnie na swojej pięknej farmie. Samemu będąc parą rowerzystów MTB, chętnie ugościli dwukołowego podróżnika, mimo że dotarłem w najbardziej szalonym momencie. Choć właśnie wprowadzali się inni członkowie rodziny, a w biznesie piętrzyły się ostateczne terminy na kilka spraw, ciągle mieli czas na zabawy z trójką uroczych córek i nieustannie pytali mnie, czy czegoś nie potrzebuję. Trudno było ich opuścić dwa dni później i ruszyć w pochmurną, wietrzną pogodę.
Komentarze:
mama
Bee
Bee