Ekonomiczne zasady rządzące promem przypominały trochę te z polskich kolei: podaż równa się popytowi. Mówiąc dokładniej, jest tyle biletów do sprzedania ilu pasażerów wyrazi chęć ich zakupu. Wraz z parą z Niemiec szczęśliwie dostaliśmy się na pokład jako jedni z pierwszych. Zajęliśmy zacienione miejsce pod szalupą ratunkową, a niedługo potem dołączyła do nas brytyjska dziewczyna i chłopak z Belgii. Na rozmowie, parzeniu kawy i grze w karty spędziliśmy pozostałe sześć godzin, podczas których prom był ładowany.
Będąc jedynym nie powietrznym połączeniem pomiędzy obydwoma krajami, cotygodniowy prom przewozi bogactwo towarów. Pokład i mesa drugiej klasy szybko zapchały się lodówkami, kuchenkami, meblami, sprzętem elektronicznym i nieogarniętą liczbą potężnych plastikowych toreb, wypełnionych drobniejszym dobrem. Pośród tego kilka setek ludzi siedziało, rozmawiało i spało w najróżniejszych konfiguracjach, które często przesuwały się lub zmieniały formę z jakiegokolwiek powodu.
Gdy zapadła noc, silny wiatr stał się znacznie chłodniejszy, powodując masowy exodus z prawej burty, którą zajmowaliśmy. Bezksiężycowe niebo było czyste i po raz pierwszy w życiu ujrzałem Krzyż Południa w pełnym kształcie. Tuż przed wschodem słońca przepłynęliśmy obok monumentalnej świątyni Abu Simbel. Parę chwil później zorientowałem się, że jedna z moich toreb jest otwarta.
Musi być jakiś limit pecha przypadający na podróżnika, ale najwyraźniej nie osiągnąłem go dwa tygodnie wcześniej, gdy napadnięto mnie na drodze. Mój laptop zniknął.
Oczywiście gdybym spał na tej torbie, nic by się nie wydarzyło. Byłem jednak zajęty trzymaniem aparatu i paszportu w bezpośrednim sąsiedztwie własnej głowy. Skąd złodziej wiedział gdzie szukać – nie miałem pojęcia. Nie wyciągałem komputera na pokładzie, a żadna inna torba – moja ani cudza – nie została otwarta i przeszukana.
Poszedłem na mostek i zameldowałem załodze co zaszło. Z ich pomocą przekonałem sudańską straż graniczną bym zszedł na ląd jako pierwszy i poprosił celników o pomoc w poszukiwaniach podczas kontroli bagażu. Bezowocnie. W odróżnieniu od egipskiej strony, Sudańczycy nie byli wyposażeni w prześwietlarkę i cała inspekcja odbywała się ręcznie. Dokładne przeszukanie tysięcy toreb i kartonów było niemożliwe, a obejście procedury wyglądało prosto. Wystarczyło ukraść pomarańczową nalepkę z cudzej torby lub przekleić z własnej, dwukrotnie poddanej inspekcji. Miałem jednak nadzieję, że złodziej nie okaże się dość sprytny. Ukradł bowiem laptopa bez zasilacza.
Siedząc tam, patrząc na chaos kontroli celnej, z powoli wygasającą nadzieją, poczułem się najbardziej samotny od momentu wyjazdu 9 miesięcy wcześniej. Od Turcji nie miałem kompana do jazdy, a teraz, bez narzędzia do pisania bloga i edycji zdjęć, nie mogłem już dzielić się przygodami z czytelnikami. Mimo że nie mogłem Wam wszystkim odpisać osobiście, słowa wsparcia, które otrzymywałem, były dla mnie bezcenne. Moja komunikacja została przerwana i po raz pierwszy poczułem się mały, zagrożony i bardzo daleko od ważnych dla mnie ludzi. Po raz pierwszy w mojej głowie pojawiła się myśl by pójść do pierwszej kafejki internetowej, kupić bilet i wrócić do domu najwcześniej jak to możliwe.
Z paskudnym uczuciem pomogli mi rozprawić się inni ludzie. Pierwszy był Mazar, lokalny przewodnik, który pomógł mi przekonać celników do poszukiwań, a potem poinformował lokalnych handlarzy elektroniką o nowych towarach, które mogą pojawić się w obiegu. Jego nadzieja była większa od mojej.
Byli też inni dobrzy ludzie, z którymi rozmowa dała mi pozytywną energię. Brytyjczycy, Argentyńczycy, Japończyk, a nawet dwóch Polaków w średnim wieku, którzy kończyli właśnie wizytę w Sudanie.
Największy zastrzyk dobrej energii pochodził od przemiłej pary argentyńskich cyklistów, zmierzających ku końcowi 8-miesięcznej podróży z Kapsztadu. Zapewnili mnie o dobrej atmosferze Sudanu i krajów leżących na południe od niego, po czym zaprosili do rodzinnej Patagonii, która jest na mojej liście miejsc do odwiedzenia. To niesamowite, jak wieczór i poranek spędzony z ludźmi o tej samej pasji potrafi poprawić humor.
Wspominając fakty minionego dnia zdałem sobie sprawę kiedy złodziej dowiedział się gdzie szukać. Było to przy egipskiej maszynie rentgenowskiej. Gdy przepuściłem przez nią bagaże, celnik zapytał głośno „W której torbie jest laptop? Chcę sprawdzić tą drugą.” Nie wzbudziło to moich podejrzeń, bo interesująca go sakwa zawierała części do roweru, które mogły na ekranie wyglądać co najmniej dziwnie. Tymczasem, zapewne nieświadomie, zdradził on położenie cennego przedmiotu.
Komentarze:
mama
iwo
No to szczęścia i dobrej trasy :)
Dusza
Wracam do czytania. Dzięki!
Wojtek
kaha
Szanowni czytelnicy bloga, pozwalam sobie w tym oto właśnie miejscu, w dniu dzisiejszym, zaintonować (wspólnie z Wami): Sto lat dla naszego Podróżnika! Wiatru w placy!:D
Miśka