Gdyby hotel był odrobinę czystszy i mniej hałaśliwy, pewnie rozleniwiłbym się i nigdy nie opuścił Aleppo. Przyszedł jednakże czas, by popedałować dalej na południe. Moim następnym zaplanowanym przystankiem były sławne „martwe miasta” al-Bara i Sirdżilla.
Niedaleko przed Arihą przejechałem przez pierwszy posterunek wojskowy. Oparci o worki z piaskiem, palący papierosy żołnierze tylko uśmiechnęli się do mnie. Uznałem to za dobry znak i skręciłem w pobliski gaj oliwny, aby tam zanocować. Następnego ranka przekroczyłem autostradę i ruszyłem w pobliskie pagórki. Na kolejnym posterunku wartownik zapytał mnie o paszport, ale rzuciwszy nań okiem i stwierdziwszy, że nie jest napisany znanym mu alfabetem, tylko machnął bym jechał.
Niedaleko celu, na końcu wioski Marayam, znajdował się kolejny punkt kontrolny. Armia przejęła nieukończony budynek i zainstalowała się wewnątrz, dumnie obwieszczając to zaparkowanym przed domem czołgiem.
Żołnierz wyciągnął rękę po paszport. Wyglądał na spokojnego, ale nagle ogarnęła go dziwna ekscytacja. Nie wiem czy jej źródłem był widok aparatu, czy może irańska okładka na moim dokumencie. Za parę minut siedziałem wraz z dwoma oficerami i odpowiadałem na szereg pytań.
Kawa i herbata ułatwiały przesłuchanie i starałem się być spokojny, ale gdy jeden z żołnierzy zabrał się nieudolnie za rozpakowywanie mojego bagażu, zaprotestowałem i zażądałem bym to ja zajął się sakwami. Na szczęście już w pierwszej sprawdzanej torbie znajdował się komputer i ta zdobycz wystarczyła by zignorować resztę bagażu. Musiałem tylko pokazać ostatnie zdjęcia i wybierane numery w telefonie. Wszystkie moje dane zostały podyktowane komuś przez radio.
— Mogę jechać do al-Bary? — zapytałem, gdy przeszukanie się skończyło.
— Nie. Mamy problemy z terrorystami i tam nie jest bezpiecznie — odpowiedział
oficer. — Będziesz musiał zawrócić.
— W takim razie mogę już jechać z powrotem? — spytałem, zbierając moje
rzeczy.
— Nie — padła krótka odpowiedź.
— Czekamy na kogoś?
— Nie. Musimy zabezpieczyć twoją drogę. Pojedziesz w wyznaczonym czasie.
Oczywiście było to kłamstwo. Czekając, uciąłem krótką pogawędkę z Mohammadem,
jedynym żołnierzem mówiącym trochę bardziej zaawansowanym angielskim. Pochodził
z wioski odległej o jakieś pięćdziesiąt kilometrów i odbywał obowiązkową służbę
wojskową. Normalnie zajmuje ona 18 miesięcy, ale z uwagi na wyjątkową sytuację,
termin minął już miesiąc temu i nic nie zapowiadało rychłego powrotu do domu.
— Wiesz — powiedział Mohammad — są tu ludzie, którzy chcą, by Assad oddał
władzę, tak jak Qaddaffi w Libii. Ale ja nie wiem dlaczego, bo w Syrii żyje się
naprawdę dobrze.
Nie było oczywiście szans na rozmowę o polityce, ale był on pierwszym
Syryjczykiem, który uraczył mnie choć słowem, a nie zmienił temat po zdawkowym
stwierdzeniu, że jest problem.
Niebawem pod budynek zajechała terenowa Toyota, z której wysiadł funkcjonariusz w cywilu. Miał około sześćdziesiątki, mówił średnim angielskim i miał tak fatalny wzrok, że musiałem przedyktować wszystkie dane z paszportu. Zapewne mógłbym powiedzieć, że jestem samym Michaelem Jacksonem, ale nie mając nic do ukrycia, uczciwie odpowiedziałem na wszystkie pytania. Dotyczyły mojej dotychczasowej i planowanej trasy przez Syrię, włączywszy w to nazwę hotelu w Aleppo. Był kolejny pokaz slajdów i poproszony zostałem o usunięcie jednego zdjęcia, gdzie przypadkiem widać było kawałek podejrzanego napisu na ścianie.
— A więc to prawda, że nie mogę jechać do al-Bary i Sirdżilli? — zapytałem.
— Możesz jechać. Ale naprawdę to odradzam. Mamy tam problemy z terrorystami.
Jeśli pojedziesz, pamiętaj że ostrzegaliśmy i że nie możemy w żaden sposób
zapewnić ci bezpieczeństwa — podsumował.
Wiem, że ludziom w mundurze rzadko można wierzyć, a tajniakom w cywilu nie wolno ufać ani na jotę. Zawahałem się, ale szybko doszedłem do wniosku, że gdyby działo się tam cokolwiek ciekawego, zabroniono by mi wstępu. Jeśli zaś mogę jechać, prawdopodobnie wypowiedź tego człowieka w jakimś zakresie pokrywa się z prawdą. Zgodziłem się zawrócić, kończąc to spotkanie.
Wzdłuż autostrady, koło której jechałem, było więcej posterunków. Na żadnym nie próbowano mnie zatrzymywać. Tuż przed górami skręciłem ponownie na południe, by podążyć wzdłuż ich podnóża. Mój plan obejmował przekroczenie ich następnego dnia, po jedynej górskiej drodze w Syrii, przez przełęcz na wysokości około 1300m.
Rozglądając się za miejscem na namiot w tej żyznej dolinie, natrafiłem na kolejny posterunek. Scenariusz był podobny. Podałem paszport, by zostać zaproszonym do pobliskiego budynku, gdzie oficer powitał mnie i spytał co, do cholery, ja tu robię. Żeby szybko zamknąć sprawę, pokazałem moją trasę na mapie i zadbałem by nie otwierać torby zawierającej aparat. Nikt nie znał więcej niż kilka angielskich słów, ale najwyraźniej służba wojskowa ma dobry wpływ na wymowę. Mogłem zrozumieć znane mi arabskie słowa, co nie bywa takie łatwe gdy robię zakupy na bazarach. Żołnierze byli pomocni i, mimo że dobrze znałem drogę, objaśnili mi ją szczegółowo. Podziękowałem i miałem już wychodzić, gdy jeden z nich wniósł do budynku ciężki karabin maszynowy.
— Fajny? — zapytał.
— Fajny! Mogę sobie strzelić? — odpowiedziałem.
Pozostali żołnierze roześmiali się, ale on odłożył CKM i sięgnął po swój własny
karabin.
— Nie, ale możesz sobie strzelić z tego.
Nie potrzebuję więcej zaproszeń. Mimo że trzymał spluwę i nie pozwolił mi jej
wziąć do rąk, mogłem pociągnąć za spust, tylko po to by stracić słuch w prawym
uchu na parę minut. Po podziękowaniach i pożegnaniach, grzecznie odmówiwszy
jazdy pikapem, popedałowałem dalej. Mój odjazd pewnie zdziwił chłopaków na
bramce, którzy niechybnie słyszeli wystrzał.
Następny dzień to strasznie stromy podjazd w pełnym słońcu. Widok ze szczytu jest tego wart. Po jednej stronie mogłem ogarnąć wzrokiem wielki kawał doliny Orontes, kończącej się pagórkami opanowanymi przez „terrorystów”, gdzie latały wojskowe helikoptery. Po drugiej stronie było Morze Śródziemne i piękny zachód słońca nad nim. Z ostatnimi promieniami oglądałem Qallat Salah ad-Din, jeden z największych zamków w okolicy, gdzie muzułmanie i krzyżowcy toczyli boje wieki temu. Potem zjechałem do Latakii.
Komentarze:
Matt Chennells
Just saw your thread on the lonely planet site about currently cycling through Syria and saw the route you are planning to take down Africa. A friend and myself are doing a similar journey, but from london, and we are currently in turkey and cycling to the south and then flying to Amman in Jordan. We didnt think you could get into Syria anymore but you've shown that you can. Send us an email and we can link up in Jordan! happy cycling brother
mama
siostra:)
TBE
Chris
I'd love to do this.
thinking of visiting Syria in Jan.
bujnos