Gorące dni skończyły się. Przez ostatnie dwa wjechałem głęboko do Karelii. Ta nazwa zapali lampkę w głowie tym, którzy nie spali na lekcjach historii. To co leży w Finlandii, to tylko mała część regionu podbitego przez Związek Radziecki podczas Wojny Zimowej. Razem z miastem Vyborg stanowi to do dziś ogromną stratę dla Finów.
Trochę na północ od Sodankylä napotkałem na pierwsze poletka, a podążając na południe widziałem coraz więcej pól i krowich pastwisk. Karelia jest już regionem rolniczym, gdzie liczne pola i łąki sprawiają, że las nie dominuje absolutnie w krajobrazie.
Jest tu też jedno z największych jezior Finlandii — Pielinen. Gdy dotarłem nad nie, nie zachwyciło mnie. Woda ma ten sam brązowawy odcień co w wielu jeziorach i rzekach w okolicy, a dodatkowo pełno było w nim tego paskudnego pyłku uwalnianego przez rośliny na przestrzeni kilku ostatnich dni. Niełatwo było znaleźć czyste miejsce i dokonać kąpieli, jakże potrzebnej po najdłuższym dotychczas dziennym dystansie — 138km. Na szczęście była tam też wiata i zapas suchego drewna, co okazało się bardzo pomocne w nocy, w którą nadszedł pierwszy duży deszcz.
Padało do popołudnia, przez co wyjechałem dopiero o 16. Była niedziela, co oznaczało spory ruch na drogach, prawdopodobnie ludzi wracających do domu. Pomyślałem, że muszą być nieźle zdenerwowani, gdy przez cały roboczy tydzień mieli upały a załamanie pogody przyszło dokładnie na weekend. Musiało być w tym coś z prawdy, jak zauważyłem na stacji benzynowej. To było pierwsze miejsce w tym kraju, gdzie zobaczyłem więcej niż 10 Finów na raz. Ludzie pospiesznie usadzali się w restauracji i robili zakupy w małym sklepie, jakby próbując szybko zrelaksować się przed poniedziałkiem. Ot, jeden z paradoksów, które można zauważyć będąc samemu na bezterminowych wakacjach.
Półwysep Koli to jedno z miejsc, które chciałem zobaczyć. Istotnie, wygląda miło z małymi, zadbanymi domkami rozsianymi pośród pagórków. Na dodatek był wyludniony, jak większość turystycznych regionów w Finlandii przed początkiem lata. Znalazłem nawet były kemping, który nadal oferował wiatę, malowniczą plażę (niestety, było zbyt zimno by z niej skorzystać) i oczywiście darmowe miejsce na namiot. W nocy jednak pojawili się goście, którzy przyjeżdżali i odjeżdżali w regularnych odstępach. Jako że mnie nie zaczepiali, zignorowałem ich. Trwało to do rana, gdy w końcu zobaczyłem co się dzieje. Ktoś wywoził pozostałości wyposażenia z budynku kempingu. Czy robił to legalnie, tego nie wiem. Oczywiście nie śmiałem zadawać tak głupiego pytania, tylko odjechałem.
W końcu zawiało w plecy, choć słabo i — w tym pagórkowatym terenie — zmieniając często kierunek. Jeśli mowa o pagórkach, to jest to główna cecha tutejszego krajobrazu. Lodowiec wykonał kawał roboty. Jeśli popatrzeć na mapę w dużej skali, Finlandia wydaje się płaska jak stół. W rzeczywistości nie jest. Każdego dnia pokonuję tutaj setki, jeśli nie tysiące, wzniesień o najróżniejszych rozmiarach. Przez to utrzymywanie tempa i równowagi termicznej jest niemożliwe.
Podczas gdy deszcze rosły w siłę, ja wjechałem w gęściej zaludniony rejon koło Joensuu. Przy złej pogodzie i wąskich drogach jazda wśród samochodów, głównie rozpędzonych ciężarówek, nie była bezpieczna. Przez pewien czas jedyną alternatywą były boczne, pozbawione asfaltu drogi. Dobry sprawdzian przed Afryką. Mokry, lepki piasek obryzguje cały dół roweru, a napęd momentalnie zaczyna wydawać chrzęszczące dźwięki. Nawet po spłukaniu piachu część dźwięków pozostała, więc rower będzie wymagał przeglądu w najbliższym suchym momencie.
Podczas gdy jakość dróg pogarszała się, jakość kempingów — również. Jedną noc spędziłem na świeżo ściętej łące, co akurat nie było złe. Udało mi się nawet zwinąć namiot w przerwie w deszczu, co oznaczało że będzie suchy w środku. Akurat ta część ekwipunku jest zaprojektowana z myślą o gorącym klimacie. Wewnętrzny namiot składa się głównie z moskitiery i może być używany bez tropiku. Żeby jednak zachować namiot suchym, nie można rozbijać ani składać go na deszczu. Następnego zaś wieczoru padało bez przerwy. Samemu będąc już mokrym, nie za bardzo cieszyłem się z perspektywy spania w mokrym namiocie. Zacząłem szukać innej opcji. Dokładnie na końcu asfaltu, gdzie zaczynała się kolejna błotnista droga, znalazłem szopę drogowców. Starą i pochyloną, ale z dachem nadal spełniającym swoje zadanie. Po oczyszczeniu jednej z półek ze znaków drogowych i brudu, schowałem się tam w szczelnie zamkniętym śpiworze, próbując przetrwać atak komarów. Zadziałało bardzo dobrze.
Jadąc z Karelii do Savonii wybrałem drogę przecinającą jeziora. Dokładnie na granicy tych dwóch prowincji nie ma mostu, jest za to prom. Przy dość znacznym ruchu na tej trasie, prom niemal bez przerwy kursuje w tą i z powrotem. Zastanawiam się ile ropy musi spalić by dorównać kosztowi budowy mostu.
W ten sposób dotarłem do Savonlinny, jednego z lepiej znanych miast Finlandii i pierwszego, które w końcu mogę nazwać miastem. Obejmuje cieśninę pomiędzy dwoma jeziorami, sadowiąc się jednocześnie na kilku wyspach. Gdy przybyłem tam wieczorem, w potężnej ulewie, wyglądało po prostu ładnie, ale następnego dnia ujawniło całe swoje piękno. Jest tam zamek Olavinlinna, którego początki sięgają średniowiecza – jedyny dobrze zachowany w całej Finlandii – będący oczywiście dziełem Szwedów. Zajmuje całą wyspę, a właściwie to potężną skałę sterczącą z jeziora. Savonlinna ma do zaoferowania również liczne przystanie i porciki. Połączona z morzem poprzez Vyborg, przymuje też duże statki i na tą okazję posiada dwa ruchome mosty: zwodzony drogowy i obrotowy kolejowy. Cały ruch w centrum jest zablokowany gdy przez miasto przepływa większa jednostka.
Wreszcie pojawili się ludzie, z którymi można porozmawiać. Przed Savonlinną takie możliwości były bardzo ograniczone. Spotkałem raz grupę młodzieży piknikującą nad jeziorem, ale byli bardzo nieśmiali jeśli chodzi o mówienie po angielsku. To już nie Norwegia, gdzie praktycznie każdy zna ten język, ale to też pewnie wynikało z dużego podobieństwa między angielskim a norweskim. Fiński należy do rodziny uralskiej i nie ma nic wspólnego z niczym, co słyszałem dotychczas. Poza päivää (cześć; dzień dobry), kiitos (dziękuję) i kirjasto (biblioteka; najbardziej prawdopodobne źródło darmowego Internetu) nie nauczyłem się prawie nic. Za to brzmienie fińskiego jest bardzo przyjemne, łagodne.
Zatrzymałem się w kempingu Vuohimäki, największym polu biwakowym jakie widziałem dotychczas. Położone jest poza miastem, ale do czego w końcu mam ten rower? Tutaj, po 20 dniach ciągłej jazdy, postanowiłem nadszarpnąć mój budżet i zostać na dwie noce. Może poranna sesja sauny, wliczona w cenę, skłoniła mnie do tego?
Komentarze:
siostra:)
kaha
kaja
a ja mam ochotę wsiąść na... rower :D:D:D
bielówa
mario