Dwie stolice

Paź 15, 2012 (dzień 516) Zimbabwe

Przez te ostatnie miesiące, spędzone daleko od domu, wielokrotnie zdarzyło mi się być hojnie goszczonym. Tym niemniej nasz pobyt w Lusace był wyjątkowy. Marcin wyglądał na szczęśliwego, że może z kimś porozmawiać po polsku i włożył dużo wysiłku byśmy byli dobrze najedzeni i nie nudzili się nawet przez moment.

Wizyta rozpoczęła się kilkoma wieczornymi piwami, a kontynuacją był wspaniały obiad z owoców morza następnego dnia. Niebawem nastąpiła kulminacja, pod postacią imprezy w wielkim klubie, gdzie zebrało się sporo ciekawych osób. Wliczywszy w to dwóch pilotów z RPA, którzy właśnie wyszli z samolotu po twardym przyziemieniu na międzynarodowym lotnisku w Lusace i zablokowaniu go na kilka godzin. Było sporo powodów do wypicia piwa, więc nazajutrz poczuliśmy zmęczenie i nie opuszczaliśmy domu. Rafał wyjął gitarę i śpiewaliśmy wszystko, co przyszło nam do głów, sącząc różnego rodzaju napoje wyskokowe.

Mimo że większość znanych mi pilotów uwielbia się bawić — a Marcin nie należał w tym względzie do wyjątków — zbliżały się dni robocze i trzeba było wrócić do normy. Oznaczało to zdrowsze zajęcia, w tym odpoczynek na basenie w najlepszym hotelu w stolicy. Pływając w krystalicznie czystej wodzie nie mogłem uwierzyć, że jeszcze kilka dni wcześniej siedziałem w pylistym buszu, brudny i lepki od potu, jedząc taki sam makaron z pomidorami jak poprzedniego dnia. Pedałując w upale, kładąc się spać w samych majtkach z nadzieją upatrując chwili chłodu tuż przed wschodem słońca, nie mógłbym sobie wyobrazić wizyty w saunie w Afryce. Już kilka dni później, w hotelu, zrobiłem to. I było to wspaniałe uczucie!

Trudno było wyjechać. Odkładaliśmy to raz, drugi, trzeci... Po tygodniu spędzonym w Lusace w końcu wspięliśmy się na rowery, czując dobrze, że nasze brzuszki w tym czasie urosły. Po raz pierwszy nie byłem do końca szczęśliwy, że znowu ruszam w drogę.

Pożegnanie w Lusace

Pożegnanie w Lusace

Stolica nie zerwała z tradycjami afrykańskimi

Stolica nie zerwała z tradycjami afrykańskimi

Przez większość dystansu otoczenie wyglądało równie nieciekawie jak poprzednio. Busz, busz, busz. Niemniej jednak teren stawał się coraz bardziej pofałdowany i trzeciego dnia, gdy opuściliśmy główną drogę, był już górzysty. Z przeciwnym wiatrem i ciągłymi zjazdami i podjazdami nie było łatwo, nawet mimo tego, że w ogólnym rozrachunku zjechaliśmy jakieś 1000m w dół.

Taka termika, że nawet śmieci latają

Taka termika, że nawet śmieci latają

Na ryby

Na ryby

W suchej porze wody trzeba szukać

W suchej porze wody trzeba szukać

Ogólna zasada mówi, że im niżej tym cieplej. Gdy w końcu dotarliśmy do granicy na wielkiej rzece Zambezi, było gorąco jak w piekle. Kilka dni wcześniej, jeszcze w Lusace, podjęliśmy decyzję by pominąć Namibię z racji wysokich temperatur, na jakie natrafilibyśmy tam w listopadzie. Teraz, jadąc przez zaporę Kariba, pogratulowaliśmy sobie mądrego planu. Jeśli tutaj, w Zambii, musieliśmy pić po 7 litrów wody dziennie, to ile byłoby potrzeba na pustyniach Namib i Kalahari z początkiem lata?

Zapora w Karibie

Zapora w Karibie

Nad Zambezi

Nad Zambezi

Po postoju na obejrzenie potężnej zapory — chyba największego dzieła inżynierii od Egiptu — wspięliśmy się na pagórek po drugiej stronie. Był to 23 kraj na mojej drodze: Zimbabwe. Nigdy nie byłem w Stanach Zjednoczonych, ale coś mi mówi, że wyglądają podobnie: wszyscy mówią po angielsku a za Coca-Colę płaci się dolarami. Z potężną butlą tego napoju padliśmy na ziemię pod supermarketem, który wyglądał już mniej amerykańsko. Raczej przypominał polski sklep sprzed 25 lat, pod koniec rządów komunistycznych. Półki w wielkiej sali prezentowały tylko kilka produktów: herbatę, sos pomidorowy, chleb i mydło.

Witamy w Zimbabwe

Witamy w Zimbabwe

Nie czując sił do dalszej drogi, odnaleźliśmy szkołę. Dyrektor wskazał nam klasę, w której zalegliśmy pod ogromnym wentylatorem, ciągle oblewając się potem. Po krótkiej rozmowie zorientowaliśmy się, że nasz gospodarz zna polskie małżeństwo, w którego domu mieliśmy zatrzymać się kilka dni później, w Harare.

Kolejnego dnia, na ostatniej stacji benzynowej w Karibie, zatrzymaliśmy się na coś chłodnego do picia. Kilku mężczyzn pakowało obok do samochodu potężne worki z lodem, z których wyrzucili na trawnik dwie duże nadmiarowe kostki. Ludzie wyglądali na zaskoczonych widokiem dwóch rowerzystów, którzy podnieśli je, przytulili, głaskali, a w końcu położyli sobie na głowach.

Dalsza droga, wspinająca się jakieś 900m w górę, prowadziła nas przez obszar wyznaczony na safari. Wszyscy ostrzegali nas przed dziczyzną, recytując długą listę groźnych zwierząt rzekomo zamieszkujących obszar. Opuszczanie drogi i biwakowanie było zabronione i dokładnie to zrobiliśmy. Jak zwykle nie zobaczyliśmy ani nie usłyszeliśmy niczego, poza stadem pawianów i rojami końskich much głodnych naszej krwi.

Tu podobno czai się dziczyzna

Tu podobno czai się dziczyzna

Płonące drzewo

Płonące drzewo

Główna droga prezentowała się monotonnie. Otaczał ją busz i opuszczone pola — wyraźne świadectwo “reformy ziemnej” przeprowadzonej kilka lat wcześniej przez reżim Mugabe. Ostatnie dni suchej pory pokolorowały je brązami i żółciami, z okazjonalnymi tylko kępkami zieleni. W wioskach i miasteczkach łatwo było znaleźć sklep, czasem nieźle zaopatrzony, ale zazwyczaj pozbawiony prądu i zimnych napojów. Pomimo tego wielu miejscowych już od rana raczyło się ciepłym piwem. Popołudniami obecność licznych pijaków stawała się już trochę męcząca.

Muzeum techniki przy drodze

Muzeum techniki przy drodze

Pierwsze śmietniki na kontynencie, ale nikt nie wie jak ich używać

Pierwsze śmietniki na kontynencie, ale nikt nie wie jak ich używać

Jednym z większych miast an trasie było Chinhoyi. Gdy wychodziłem z supermarketu, dzierżąc w rękach dwa wiadra lodów, Rafał rozmawiał już z jakąś młodą białą parą. Karen i Jerry zaoferowali nam biwak w jakimś klubie polo, ale już po kilku minutach zmienili zdanie i poprosili byśmy pojechali za nimi do domu.

W wielkim domu, z jeszcze rozleglejszym ogrodem i basenem, spotkaliśmy pozostałych członków rodziny, którzy akurat nigdzie nie podróżowali. Przypominało to sytuację znaną mi z ostatnich lat w Polsce: ktoś wyjeżdża, ktoś wraca, a rodzina nie może się w całości zebrać pod jednym dachem. Zastaliśmy tam dwie córki wraz ze swoimi chłopakami. W domu mieszkała też gosposia, ogrodnik, wielki kot i pięć psów. Cała rodzina próbowała odnaleźć się w nowej rzeczywistości po tym jak reżim wyrzucił ją z farmy osiem lat wcześniej.

Mimo że panowały trudne czasy, a częste braki prądu lub wody przypominały o zapaści krajowej gospodarki, nasi gospodarze starali się żyć jak zazwyczaj. Mieliśmy szczęście przybyć wprost na sutą kolację. Wielkie steki wylądowały na naszych talerzach, a wkrótce my wylądowaliśmy w wielkich, miękkich łóżkach. Po raz kolejny zaskoczyła nas niesamowita gościnność ze strony całkowicie nieznanych ludzi.

Im bliżej stolicy, tym częściej ziemia była nawadniana i uprawiana. Po biegnącym obok torze jeździł pociąg z 1951 roku, a małe lotnisko na przedmieściach Harare obsługiwało całkiem spory ruch, podczas gdy na płycie stało szesnaście małych samolotów. Samo miasto wyglądało zielono i spokojnie, choć było też trochę zaniedbane.

Zdalnie sterowane traktory

Zdalnie sterowane traktory

Zadowolony nabywca maszyny rolniczej

Zadowolony nabywca maszyny rolniczej

Podczas swojej pierwszej próby przejechania Afryki Rafał podróżował z polską parą jadącą na rowerach dookoła świata. Od nich dostaliśmy numer do naszych gospodarzy w Harare. Jeszcze będąc w Lusace zadzwoniliśmy z pytaniem czy moglibyśmy zatrzymać się u nich na kilka dni.
— Oczywiście — brzmiała krótka odpowiedź. — Ale nas wtedy nie będzie w domu.
W ten sposób zostaliśmy ugoszczeni przez tą wspaniałą polską parę, nigdy nie spotkawszy ich osobiście. Powierzyli nam cały wielki dom i poinstruowali gosposię by nas karmiła. Czuliśmy się trochę niezręcznie w tej sytuacji, ale gość jest gościem, a w południowej Afryce życie rządzi się innymi zasadami niż w Europie.

Komentarze:

mama
mama
11 lat, 6 miesięcy temu
Trochę chaotycznie? Mam wrażenie, ze te gościny u sympatycznych ludzi lekko Cię rozproszyły? Oby pora deszczowa była dla Was łaskawa!!!
Iwo
Iwo
11 lat, 6 miesięcy temu
Czyżby przedostatnie państwo na twojej drodze? Chyba że planujesz jeszcze przejazd przez Bostwanę? Tak czy siak... już niedługo :)
donosiciel
donosiciel
11 lat, 6 miesięcy temu
To niestety ja nasłałem Marcina na Was
Sorrry Panowie :)
Wojtek
Wojtek
11 lat, 5 miesięcy temu
Bardzo przyjemnie się czyta :)
Powodzenia i jeszcze przyjemniejszych przygód!
Pataty i Pomarańcze
Pataty i Pomarańcze
11 lat, 5 miesięcy temu
Hej, hej!

Trochę szkoda przepięknej Namibii, co?
Pamiętam, że Peter się zachwycał, no ale on chyba nie był tam latem, bo na zdjęciach był w czapce ;)
Powodzenia w dalszej drodze chłopaki!
Chłodu i wiatru w plecy!
Pozdrawiamy ze śnieżnego już Wrocławia.
Aga i Adam