Z Petry konsekwentnie podążałem King's Way (Drogą Królewską), widokową szosą wiodącą wzdłuż najwyższych łańcuchów górskich Jordanii. Oznaczało to kolejną wspinaczkę na około 1650m, która okazała się łatwiejsza niż się obawiałem i zaowocowała wspaniałym widokiem na skalne miasto i jego otoczenie. Słonko dawało przyjemne ciepło, ale nie przesadzało, dzięki czemu podjazdy nie nastręczały trudności.
Wieczorem, jednakże, uległo to zmianie. Zamknięcie Petry obwieścił sznur rozpędzonych autokarów, wywożących grupy wycieczkowe zapewne do Aqaby lub Wadi Rum. Wraz z zachodzącym słońcem gwałtownie spadła też temperatura, zmuszając mnie do przyodziania w zimowe ciuchy. Na szczęście, gdy tylko dotarłem do najwyższego punktu na trasie, dostrzegłem w oddali Desert Highway. Stąd było już tylko w dół. Zjechałem ile się dało zanim zapadły zupełne ciemności. Wynikiem była znośna temperatura w nocy i dobry sen. Tuż przed noclegiem zostałem zatrzymany przez zaciekawionych policjantów. Jeden z nich znał kilka słów po polsku, których nauczył się podczas misji stabilizacyjnej w Kosowie. Po krótkiej rozmowie zostałem poczęstowany świeżymi pomidorami i życzeniami pomyślnej jazdy. W Jordanii zdarzyło mi się kilka podobnych spotkań i policjanci zawsze byli przyjaźni i pomocni.
Następny dzień to był czysty relaks. Pozostałe 85km do Aqaby stanowiły niemal nieprzerwany zjazd i zabrały mnie z dala od zimnych wyżyn, wprost nad ciepłe brzegi Morza Czerwonego. To było ósme morze na mojej trasie i moment, którego wyczekiwałem z niecierpliwością. Nareszcie ciepłe noce!
Miasto Aqaba, jedyny port Jordanii, jest wielkim węzłem komunikacyjnym. Na szczęście dobrze zorganizowanym, dzięki czemu ciężarówki omijają miasto, które ma nowoczesny i czysty wygląd. Chyba każda droga kompania hotelowa ma tutaj swoją placówkę, a ludzie na ulicy i w sklepach mówią wieloma językami. Jedyna wada, że poza niedużą dzielnicą bazarową, jest tu dość drogo.
Przemknąłem przez miasto, kierując się ku plaży niedaleko saudyjskiej granicy. Polecono mi to miejsce jako darmowy kemping. I rzeczywiście, oprócz hoteli i płatnych obozowisk, jest tam kawałek plaży, na którym można za darmo rozbić swój namiot lub wypożyczyć taki za kilka dinarów. Tuż przed zachodem słońca zdążyłem jeszcze wziąć wymarzoną kąpiel.
Kolejnego dnia, niestety, północny wiatr przybrał na sile i trząsłem się na samą myśl o pływaniu. Zamiast tego udałem się do miasta na poszukiwanie biletu na prom, a namiot zostawiłem pod opieką chłopca z plażowego baru, w zamian za możliwość jeżdżenia na moim rowerze.
Mimo że na końcu zatoki Aqaby spotykają się granice czterech państw i przewijają się setki statków, połączenie promowe z Egiptem jest monopolem firmy AB Maritime. Skutek jest oczywisty: 65USD za bilet i „elastyczny” rozkład jazdy, co oznacza, że prom zazwyczaj wypływa z kilkugodzinnym opóźnieniem. Na dodatek, z powodu niedawnych „problemów technicznych”, w służbie pozostaje tylko powolny statek. Jako że przekroczenie lądem Izraela nie wchodziło w rachubę, nie miałem innej opcji.
Po powrocie na plażę zauważyłem, że mój rower zyskał nowe wgniecenia i zarysowania, tak jakby przejechał kolejnych kilka tysięcy kilometrów w trudnych warunkach. Dobrze że w Kairze mam zaplanowany grubszy remont. Moje relacje z dzieciakiem uległy ochłodzeniu, ale nadal były pozytywne. Próbowaliśmy zabić nudę grając w karty, podczas gdy wiatr zniechęcił wszystkich do kąpieli i pozostawił plażę bezludną i pustą. Nie zmieniło się to i kolejnego dnia, gdy w końcu spakowałem się i udałem w stronę portu.
Podobnie jak w Syrii, na jordańskiej granicy panuje niezły bałagan. Nowy podatek wyjazdowy opiewa na sumę 8JOD, a nie 5JOD, jak mylnie poinformowały mnie instrukcje na bilecie. Oczywiście w porcie nie ma bankomatu, a najbliższy znajduje się w oddalonym o 7km mieście. Pierwszy etap egipskiej procedury imigracyjnej odbywa się na pokładzie, a prom czeka z oddaniem cum na jego zakończenie. Mimo że zaokrętowanie rozpoczęło się o 22:30, statek wyruszył dopiero około 3 rano. Lotnicze siedzenia w zatłoczonej sali nie dawały szans na dobry sen.
Przed przyjazdem spodziewałem się, że Jordania będzie dużo droższa i mniej gościnna niż Syria. Zostałem jednak pozytywnie zaskoczony. Ludzie byli wspaniali, chyba najbardziej przyjaźni dotychczas. A poza głównymi atrakcjami turystycznymi i ich okolicami ceny utrzymywały się na niskim poziomie.
Nie odwiedziwszy Wadi Rum ani innych pustynnych atrakcji, mam powód by tu wrócić. No i oczywiście mam braci w Jarash.
Komentarze:
Michał
Szerokiej drogi!
mama
JbbiAzrAOl