Karabin maszynowy w rękach przeciwnika stawia cię w dość słabej pozycji do negocjacji. Przynajmniej ja tak się poczułem i gotowość do walki na pięści opuściła mnie natychmiast. Zgodnie z żądaniem podałem portfel. To mogłoby rozwiązać sprawę, ale nieduża suma wewnątrz tylko rozsierdziła napastników. Z drugiej strony przedłużająca się konfrontacja na odludnej pustynnej drodze zdawała się ich stresować. Przeszukali i opróżnili moje kieszenie i wyrwali trzymaną w rękach kurtkę. Potem w pośpiechu odjechali zanim pojawił się jakikolwiek świadek zdarzenia.
Takie właśnie było powitanie w dolinie Nilu. Lub, dokładniej rzecz ujmując, na pustynnej drodze do Asuanu, biegnącej blisko rzeki, ale omijającej samą dolinę. Przed tym niefortunnym wydarzeniem wszystkie przygody były bardzo przyjemne.
W miłym Gardens Hotel, który był moim domem w Mut, przebywał już stały mieszkaniec z Niemiec, mówiący płynnie po arabsku. Otto „Osman” zajmował sąsiedni pokój, spędzając zimę — jak to miał w zwyczaju — z dala od zimnej Europy, ciesząc się łagodnym klimatem Sahary. Jego bogaty bagaż północnoafrykańskich doświadczeń obejmował podróże na piechotę, z wózkiem, a także na rowerze. Jednocześnie nie robiły na nim wrażenia osiągnięcia cywilizacji i nie posiadał telefonu komórkowego, nie wspominając nawet o adresie email.
Od Otto nauczyłem się kilku użytecznych sposobów na tanie życie w Egipcie i podróżowanie przez pustynię. Moim ulubionym jest przepis na energetyczną bombę, która doskonale wpasowała się w jazdę rowerem w wymagających warunkach:
Weź syrop z trzciny cukrowej, zwany tutaj عسل أسواد ('asal aswad), co oznacza czarny miód. Połącz to z taką samą ilością tahiny (pasty sezamowej) i dobrze wymieszaj, obserwując jak dwa płyny tworzą dość stałą i kleistą masę. Taka mieszanka daje ogromną ilość energii i wytrzymuje kilka dni. Jeśli potrzebujesz więcej czasu, trzymaj składniki oddzielnie.
Działało to wspaniale i stało się moim ulubionym słodkim przysmakiem od pierwszego momentu gdy go spróbowałem. Z tym i innymi dobrymi pomysłami od Otto spędziłem kilka dni w Mut, wydając rekordowo niską ilość pieniędzy na jedzenie, w okolicy dolara na dzień.
Potem on wyruszył na dwutygodniowy pobyt na pustyni, a ja popedałowałem dalej na wschód. Po Dakhli niewiele jest już z prawdziwej pustyni, ale pomimo tego udało mi się dwukrotnie biwakować z dala od ludzkich siedzib.
Projekt Nowej Doliny przyniósł nie tylko rolnictwo, ale i miasta-widma. Pośrodku niczego, z dala od pól czy widocznych źródeł wody, natknąłem się na dwa miasteczka. Złożone z identycznych budynków, kompletnie puste, wyglądały jakby coś poszło bardzo niedobrze. Niestety, robotnicy opuścili budowę nie sprzątając po sobie i resztki cementu oraz innych pozostałości sprawiły, że domki były mniej kuszące niż biwak na piasku.
Ostatnią oazę, Khargę, przejechałem za dnia, zatrzymując się jedynie na krótkie zakupy i jeszcze szybszą ciepłą kąpiel. Spalinowe pompy, usytuowane przy każdej instalacji nawadniającej, wynoszą na powierzchnię czystą wodę. Jest powszechnie akceptowane, przynajmniej w stosunku do męskiej części populacji, używanie tych miejsc jako łaźni. A lokalni mieszkańcy byli bardzo pomocni w lokalizowaniu takich pomp.
Co ciekawe, wioski w okolicy były najwyraźniej nowe, sądząc po ich nazwach. Był tam Bagdad, Palestyna, a nawet Paryż. Wszystkie połączone linią kolejową, nieużywaną i zasypaną piaskiem. Wyglądało to jak kolejny nietrafiony pomysł wielkiego projektu osadniczego.
Droga do Luksoru zaczęła się dwoma punktami kontrolnymi. Najpierw był posterunek policji, gdzie przebywający gościnnie żołnierz poinformował mnie, że niebawem dotrę na posterunek wojskowy. Jako że słońce już zaszło, poprosił mnie o zatrzymanie się tam na noc. Nie chciałem, ale jego koledzy przechwycili mnie i przygotowali pryczę w ich ciemnym budynku, w którym wysiadł prąd. Arabskie rozmowy nie były łatwe i krążyły wokół tradycyjnych tematów (Masz 30 lat i nie jesteś żonaty? Dlaczego?!), ale wspólna kolacja rozpromieniła nam twarze.
To był dobry sen. Noc okazała się wietrzna i zimna i na pustyni nie wypocząłbym dobrze. W nocy przybył Ahmad — żołnierz spotkany na policyjnym posterunku. Z pomocą tłumacza spędziłem miły poranek w towarzystwie poborowych, zmuszonych do mieszkania przez trzy miesiące wśród piasków Sahary.
To był ostatni dzień ciekawych widoków. Ponownie siłując się z mocnym wiatrem w twarz wspiąłem się pod wieczór na dolomitowy płaskowyż. Od tego momentu otoczenie wyglądało paskudnie i martwo. Porowata skała miała kolor popiołu i jej pokryta żwirem płaska powierzchnia ciągnęła się po horyzont we wszystkich kierunkach. Ponownie zainstalowałem książkę w mapniku i przez kolejne półtora dnia jazdy przeczytałem „Jądro ciemności” Conrada.
Pod koniec 1400km jazdy przez pustynię, wreszcie zbliżyłem się do Nilu. Pylista dolina, wypełniona hałasem przejeżdżających ciężarówek, była moim ostatnim miejscem biwakowym przed spotkaniem z rzeką. Rano dotarłem do rozjazdu na Luksor i Asuan.
Zasłyszawszy tyle nieprzyjemnych rzeczy o podróżach rowerem w Dolinie i patrząc na odległości na mapie, zdecydowałem pojechać pustynną drogą w stronę Asuanu i skręcić w lewo do Isny po jakichś 30km. Co ciekawe, od samego rana czułem się tego dnia dość słabo i niepewnie, przeczuwając problemy. Skąd mogłem wiedzieć, że pojawią się tak szybko?
Ruch nie był duży, a droga oferowała szerokie pobocze. Z wiatrem w plecy mogłem utrzymywać wygodną prędkość 25km/h. Kilka kilometrów po krótkim przystanku w przydrożnej kawiarni byłem sam na drodze, z jednym białym pikapem nadjeżdżającym z naprzeciwka.
Gdy samochód mnie mijał, kierowca krzyknął coś w moją stronę, ale nie przejąłem się tym. Takie rzeczy zdarzają się wielokrotnie każdego dnia. Potem jednak zauważyłem w lusterku, że auto zawraca i jedzie za mną. Gdybym wtedy spostrzegł, że nie ma numerów rejestracyjnych, może jakoś mógłbym się przygotować na to co nastąpiło niebawem.
Pikap zbliżył się i zobaczyłem, że zarówno kierowca jak i pasażer wykonują
międzynarodowy gest: palce skierowane ku górze, pocierane o siebie.
— Fluss, money! — powiedzieli.
— Co? Nie, nie, nie. Zapomnijcie — odpowiedziałem, zaskoczony, że dorośli
ludzie zachowują się tak jak dotychczas robiły to dzieci.
Wyprzedzili mnie i po jakichś stu metrach zawrócili ponownie, zatrzymując się na przeciwległym poboczu. Pasażer wysiadł i przeszedł na moją stronę. Machnął bym się zatrzymał, ale ja spróbowałem ominąć go i odjechać. Wtedy doskoczył do mnie i szarpnął za kurtkę przytroczoną do tylnej torby, zmuszając mnie do zatrzymania.
Upuściłem rower i ruszyłem w jego stronę, szykując się do bijatyki. Wtedy spostrzegłem kierowcę, idącego od strony auta z karabinem maszynowym w rękach. To niestety zmusiło mnie do współpracy.
Sprawcy byli ewidentnie amatorami i wyglądali na równie przestraszonych co ja. Podczas gdy kierowca z bronią zachowywał spokój, pasażer był bardzo rozzłoszczony i na koniec sypnął we mnie garścią żwiru, po czym próbował poprawić niezdarnie rzuconym kamieniem, który tylko potoczył się po asfalcie. Może wściekła go skąpa zawartość portfela, a może mój początkowy opór?
Gdy tylko auto wystartowało, nadjechał inny samochód, z tego samego kierunku, z którego przybyłem ja. Zatrzymałem go natychmiast i pokazałem pasażerom co zaszło, żądając zadzwonienia na policję. Niestety, nie mieli zasięgu w komórkach. Załadowaliśmy więc rower na pakę i ruszyliśmy do oddalonego o 50km posterunku.
Samochód rabusiów pojawił się w kilkuminutowym odstępie po i przed kolumnami policyjnych samochodów. Drugą zatrzymaliśmy, ale funkcjonariusze nie mieli nawet jednego radia i bezowocnie próbowali zmusić swoje telefony do działania.
Dotarłem do posterunku, gdzie wsadzono mnie na kolejny cywilny samochód, którym dotarłem do punktu kontrolnego koło Luksoru. Tam przeniosłem się do samochodu policyjnego i zostałem dowieziony na komisariat, na którym w końcu trafił się oficer mówiący po angielsku. Opisałem zajście, przejrzałem bez skutku plik zdjęć kryminalistów i przekazałem tyle szczegółów, ile mogłem. Policjanci zawieźli mnie potem do Qurny, zachodniego brzegu w Luksorze, i umieścili w hotelu nieopodal posterunku policji, na którym zmarnowaliśmy kolejną godzinę, czekając nie wiadomo na co.
Tu należą się wielkie podziękowania dla załogi hotelu Pharaohs, która nie tylko przenocowała mnie za darmo, ale też nakarmiła i uruchomiła prywatne kontakty by poinformować ludzi o podejrzanych przedmiotach, które mogą pojawić się w obiegu.
Jestem szczęśliwy, że wyszedłem z tego żywy i w jednym kawałku. Uratowałem też najważniejsze części ekwipunku, wliczając sam rower, paszport, aparat i ukryty zapas gotówki. Pośród zrabowanych rzeczy były niestety karty bankomatowe, które muszę wyrobić ponownie by dalej jechać.
Jak mi powiedziano, był to najbardziej bezczelny napad w ostatnich latach. Wyraźny znak, że bezpieczeństwo w Egipcie nie poprawia się. Jeśli ktoś chce jechać rowerem przez te okolice, polecam Dolinę Nilu. Jestem przekonany, że w obecności innych ludzi całego zajścia by nie było.
Komentarze:
xmk
Robb
Choć to okropne to i tak cały czas myślimy z Anią - na szczęście to tylko portfel i k*** żal :/
Trzymaj się chłopie!
Mocno.
Szymon Stoma
tbe
swoją drogą, jakbyś się wdał w bójkę z tymi typami, to obawiam się że w razie czego mogliby wrócić z większą ekipą
mama
A co z GPS-em?
Ściskamy!!!
Trzymaj się!
Marcin Sadurski
Avila
pigiel
fajne te pustynne abstrakcje mam już na pulpicie, poproszę o więcej :)
i niech moc będzie z Tobą!
slim
Arkosław
Oby się to więcej nie przydażyło.
Jak to mówi moja znajoma: "NO TO PRZEŻYŁEŚ JAK PIES W STUDNI"
nara.
rodzinka z Gliwic
magda & joseph
greetings and goodwill from luxor governorate.
kolor
W takich momentach łatwo o złe decyzje w oparciu o emocje.
Dobrze że był tam później ktoś kto zareagował w ludzki sposób. kurcze, ale się obudziłem z tym wpisem.. dopiero teraz to przeczytałem.
Kotello
Vito
ws
Został zmuszony do "milczenia".
Trwa organizowanie "przesyłki" do Sudanu.
kaha
kaha
Ktokolwiek widział, kto ktokolwiek wie:
Poszukiwana osoba, ktora wybiera sie do Sudanu (najblizsze 2 tygodnie) lub Etiopii (najblizsze 2 miesiace)
Franc z Francji
Arkosław
Wojtek
Oby dalej było przyjemnie.
Michal
banas
Powodzenia!
Kubo
mlazgi@wp.pl
Wojtek