Każdy wylot do odległego miejsca jest dla mnie stresującym momentem. Tym razem zadbała o to linia lotnicza, informując mnie w końcu w środowe popołudnie, po godzinach spędzonych ze słuchawką w ręku, że jednak mój rower poleci ze mną następnego dnia. Poziom stresu nie opadł dopóki nie zabrałem pojazdu z taśmy na lotnisku w Alta i nie upewniłem się, że jest nienaruszony.
Po drodze ochrona na lotnisku w Oslo cofnęła mnie z bramki z butelką miodu pitnego, którą wiozłem dla moich rodziców. Pomimo że kupiona w wolnocłówce na lotnisku, nie spełniła wymyślnych wymogów bezpieczeństwa. Dałem ją przypadkowemu chłopakowi kręcącemu się u wyjścia z terminala. Mam nadzieję, że mu smakowała.
Po przylocie cztery godziny spędziłem składając rower, rozebrany na części i upchnięty do małego kartonu. Pomimo drugiej nocy bez porządnego snu, o drugiej nad ranem zacząłem pedałować. Nie powiódł się jednak plan pokonania znączacej odległości. Natrafiłem na długie podjazdy i sporą ilość śniegu, na szczęście nie na drogach. Majac Altę 30km za plecami, poddałem się. Znalazłem wystarczająco twardą i czystą zaspę topniejącego śniegu i rozbiłem na niej namiot.
Ostatnie dwa dni nie dały mi zbyt wiele okazji do odpoczynku, więc następny dzień rozpocząłem o 5 po południu. Na dobrą sprawę trudno odróżnić tu dzień od nocy, bo w maju ciągle jest jasno.
Surowość i odosobnienie tego rejonu robią wrażenie. Nagie skały pokryte płatami śniegu, małe i powykręcane drzewka, strumienie i okazjonalne zamarznięte jeziora to większość krajobrazu. Chłód i częste mżawki nie dają zbyt wielu powodów do zatrzymania się. Ludzi niemal brak, pomijając samochody przemykające raz na pół godziny.
Następny dzień rozpocząłem wcześniej, godzinę po południu, co pozwoliło mi doświadczyć zalet jazdy za dnia. Nie chodzi tu tylko o otwarte sklepy, będące rzadko dostępnym źródłem coli i czekolady, ale i o słońce czasami wyglądające spoza nieprzeliczonych chmur. Jego krótkie przebłyski dramatycznie zmieniają krajobraz, szczególnie na wybrzeżu, obracając nudne szare nic w spektakl subtelnych kolorów i refleksów.
Ten surowy krajobraz obfituje w zwierzynę. Na pierwszym biwaku dzieliłem teren ze szczurem, który wydawał się nie przejmować w ogóle moją obecnością. Zające, pardwy, lisy i renifery towarzyszyły mi przez dużą część drogi. Te ostatnie zachowywały się cokolwiek dziwnie. Próbowały mnie wyprzedzić i biegły przed rowerem przez kilkaset metrów, nawet jeśli od początku było widać, że zamierzam ominąć je w bezpiecznej odległości; po czym skręcały w las lub bagno. Może to reniferski sposób powitania?
Gdy nie towarzyszyły mi zwierzęta i nie przejeżdżał żaden z nielicznych samochodów, otaczała mnie cisza. Wszechogarniająca, absolutna cisza. Coś, czego nigdy w życiu nie doświadczysz mieszkając w mieście.
Koniec końców, po dwóch pełnych dobach od wylądowania i blisko 200km przejechanych rowerem, dotarłem do Havøysund. Jacht dostrzegłem momentalnie, bo FRI trudno pomylić z czymkolwiek innym. Podjechałem, zapukałem i wyściskałem się z rodzicami, których nie widziałem od pół roku.
Winien jestem tu słowo wyjaśnienia: Otóż moi rodzice są żeglarzami. Gdy odchowali dzieci, powtórnie oddali się swojej pasji. Ostatnią zimę (i noc polarną) spędzili na północy Norwegii, głównie na odosobnionej maleńkiej wysepce Risvær na Lofotach. Gdy słońce pojawiło się ponownie, pożeglowali na północ, na sam koniec końców Europy. O ich wyprawach możecie przeczytać tutaj: http://fri.info.pl
Tak, gdzieś w DNA musi tkwić powód dla którego wyruszyłem na swoją wyprawę.
No i była też butelka miodu, zachowana na nasze spotkanie.
Komentarze:
aamarcin
Choć i tak wszyscy wiedzą, że się nie uda :)
Emes wyślij esemes :)
kaha
Patrys
piotr
Gratulujemy udanego startu wyprawy. Spedzilismy 2 tygodnie:
Wielkanocny i 1-majowy z Ela i Wackiem na FRI, wiemy
wiec prawie wszystko o Tobie i Twojej wyprawie. Piszesz
fantastycznie o swojej wyprawie, to tez odziedziczyles po rodzicach. Odzywiaj
sie dobrze! Przykladem niech beda te 2 tygodnie na FRI,
gdzie wyzywienie bylo nadzwyczajne. Pozdrawiamy Piotr i Gosia
michał
kaha
ciosna
yoshko
jerzyboy
Polak potrafi,czy Żeglarze zadbali? -DNA...
Cisza i nad Pilicą gęstnieje czasem na krótko jednak ptaszęta tu mamy rozwydrzone i pyskują kiedy w niewłaściwą stronę skręcić,a drozd jeden nie pozwala nam podejść do kompostownika w porze Jego urzędowania.Nie ustąpi,a i ofuknąć potrafi- Pan na kompoście...
przepraszam za gapiostwo i wycofuję się potulnie,a On się nadyma i puszy.Takie Panisko!
Ergo miej baczenie na tamtejszych Ważniaków,boć to przecie miejscowi Włodarze i szacun im się należy..
Pozdro i nara.
marge
Pozdro!