Dwa dni z rodzicami w Havøysund upłynęły szybko. Nie mogliśmy opuścić portu z powodu problemów z silnikiem, a gdy z nimi się uporaliśmy, nadszedł przeciwny wiatr i solidny opad deszczu. Pomimo tego, było o czym rozmawiać po kilku miesiącach spędzonych osobno, a dodatkową atrakcję stanowiło jedzenie u mamy!
W końcu ruszyliśmy do Gjesvær. Lekki wiaterek szybko zamarł, co pozwoliło nam wykorzystać chwilę ciszy na wędkowanie. Kilka rzutów zaowocowało potężnym obiadem dla trzech osób, w postaci dorszy i plamiaków. Obfitość norweskich wód jest niewiarygodna. Niestety, te dwa gatunki szybko się poddają i nie za długo walczą o życie, co zmienia wędkarstwo w raczej nudną rolniczą czynność, która przynosi dużo jedzenia, ale mało satysfakcji łowcy. Karmienie mew resztkami z patroszenia było bardziej interesujące. Wędkarskie eldorado z silnymi, walecznymi pstrągami i szczupakami — czyli Finlandia — jeszcze przede mną.
Gdy mowa o Finlandii, mam sporo wątpliwości odnośnie pogody, którą tam zastanę. Tutaj, w Norwegii, wszystkie jeziora są jeszcze zamarznięte, a na wysokości 200m n.p.m. zalegają całkiem spore ilości śniegu. A wybrzeże Norwegii jest przecież ciepłe i morze nigdy tu nie zamarza, za sprawą potężnego, ogrzewającego ten rejon Prądu Zatokowego (Golfsztromu). Wjazd w interior oznaczać będzie większy wpływ klimatu kontynentalnego i niższe temperatury. Laponia może okazać się wyzwaniem, ale przecież jest magiczne fińskie słowo, znane na całym świecie, które oznacza idealne remedium na chłód: sauna.
Następnego ranka pożeglowaliśmy do Skarsvåg, leżącego na Morzu Barentsa. Opłynęliśmy oba przylądki – Knivskjelodden i Nordkapp. O ile ten pierwszy uznawany jest za najbardziej północny kraniec Europy, to ten drugi, dzięki efektownym klifom i poprowadzonej drodze, reklamowany jest jako taki. Sprawę komplikuje fakt, że oba leżą na wyspie Magerøya. Prawdziwy północny koniec kontynentalnej Europy to leżący jeszcze kawałek na wschód przylądek Nordkinn.
Prosto z jachtu popedałowałem pod górę – tym razem bez bagażu – na pusty parking, z którego odchodzi szlak na Knivskjelodden. Nie spodziewałem się spotkania z takimi zwałami śniegu, który momentalnie przemoczył mi buty. Rower oczywiście był tu kompletnie nieprzydatny, więc porzuciłem go za pierwszym pagórkiem. Po trzech godzinach marszu dotarłem do końca półwyspu i wpisałem się do książki gości, ukrytej w małej skrzyneczce. Był tam również Holender Frank, który dogonił mnie po drodze. Zaskakujące, że ostatni wpis w książce datowany był 5 dni wcześniej.
Moja podróż zaczyna się tutaj. Obróciłem się w stronę kontynentu, próbując wyobrazić sobie 25 tysięcy kilometrów, które leżą przede mną. To trudne zadanie, chyba prościej będzie je przejechać.
Komentarze:
kaha
siostra:)
Visica_El_Barca
Życzę Ci wszystkiego dobrego:) Dasz radę:)!!!
yoshko
http://www.podrozerowerowe.info/viewtopic.php?p=68143#68143