Maramuresz na dwa razy

Sie 22, 2011 (dzień 96) Rumunia

Przekroczyliśmy granicę Rumunii z jednym celem w głowie: zostawić rowery i zawracać do Polski. Wesele naszych przyjaciół zbliżało się, a my bardzo chcieliśmy tam być. Miejsce lądowania było już przygotowane za pośrednictwem Couch Surfing, gdzie poprosiliśmy ludzi o przechowanie naszych rowerów.

Do Sighetu Marmaţiei wjechaliśmy późną nocą, bez większych szans na skontaktowanie się z kimkolwiek, więc udaliśmy się do hostelu. Noc w miękkim łóżku może być bardzo miłym doświadczeniem, o ile zdarza się tylko okazjonalnie.

Następnego dnia spotkaliśmy się z Sonią z CS, oraz z jej przyjaciółmi. Wszyscy mieszkają w Syhocie i okolicy, będąc studentami pierwszych lat uniwersytetu. Co interesujące, a zarazem smutne, że młodzi ludzie bardzo narzekają na Rumunię i marzą o wyjeździe za granicę najszybciej jak to możliwe. To szczególnie zaskakujące dla kogoś, kto właśnie wjechał z Ukrainy i zobaczył różnicę w rozwoju po obu stronach granicy.

Na noc Sonia zaprosiła nas do domu swoich rodziców, położonego na otaczających miasto wzgórzach. Nigdy bym nie uwierzył, że pierwszego wieczoru w tym odległym zakątku Rumunii będę kąpał się w ogrodowym basenie z widokiem na góry.

Po śniadaniu z rodzicami, udaliśmy się do skansenu wsi maramorskiej. Dla każdego zainteresowanego lokalnymi kulturami, będzie to miejsce ciekawe. Każda z licznych narodowości zamieszkujących region, ma tutaj wystawiony dom, zazwyczaj wyposażony w tradycyjne narzędzia i rękodzieło.

Klasztor wśród pól

Klasztor wśród pól

Szybkie przepakowanie, kawa, i podreptaliśmy w stronę granicy, a potem na stację kolejową. Choć dystans nie był znaczny, nasze wrażenie było takie samo: chodzenie jest nudne. Jeśli masz szansę pojechać na rowerze, zrób to. Palące słońce nie ułatwiało nam spaceru, a dodatkowo przyczyniło się do aromatów w zatłoczonym pociągu.

Wraz z temperaturą spadającą pod wieczór, wnętrze pociągu ożywało. Ludzie zaczęli ze sobą rozmawiać, zajadać, raczyć się kolejkami wódki. Niestety, nie mogliśmy prowadzić zbyt wyrafinowanej rozmowy. Ale gdy pociąg stopniowo zbliżał się do swojego celu, Lwowa, zauważyliśmy ogromną różnicę pomiędzy ukraińskim językiem stamtąd, a dialektem zakarpackim, którego słuchaliśmy od dwóch tygodni. Co ciekawe, ten drugi okazał się dla nas dużo bardziej zrozumiały.

Całonocny pociąg kosztował nas 8zł od osoby. Pomyślałem, że kiedyś odwiedzę Ukrainę i będę jeździł tylko pociągiem. Mimo że stare, są wygodne i punktualne. Nie można przepuścić takiej okazji. Cała droga do Warszawy okazała się tania. Około 27 godzin za 20zł wydaje się być jakimś rekordem. Zawierało to pociąg, trzy autobusy i długą jazdę na stopa.

Następne dni spędziliśmy z przyjaciółmi, przygotowując, świętując i sprzątając wesele. Było szczęśliwie, było wspaniale. Zaprzyjaźniliśmy się z rodziną pani młodej i cieszyliśmy spokojną atmosferą ich domku w lesie. Skorzystałem też z tej wizyty, by zobaczyć się z rodziną, nabyć nowy aparat w miejsce skradzionego, skompletować trochę części zamiennych, oraz by z pomocą przemiłego pracownika konsulatu Syrii uzyskać wizę już nazajutrz. Wizyta w stolicy pokazała mi, że po wyprawie mogę już być niezdolny do powrotu do pośpiechu i hałasu wielkiego miasta. Trzy miesiące z dala od tego, i ruch miejski okazał się dla mnie nieznośny. A co będzie po niemal dwóch latach?

Dobrze odkarmieni, wyposażeni, ruszyliśmy z powrotem kontynuować naszą podróż. Tym razem nauczyliśmy się kolejnej ważnej rzeczy o ukraińskich pociągach. Nawet jeśli nie ma już biletów, warto spytać w samym pociągu. Prowadnik chętnie odsprzeda swoje łóżko. Cena będzie pięć razy wyższa od normalnej, ale nadal tańsza niż gdziekolwiek na zachodzie.

Kolega po fachu

Kolega po fachu

Przykre konsekwencje motoryzacji

Przykre konsekwencje motoryzacji

Tak jak smutno było żegnać się z przyjaciółmi, tak wesoło powitaliśmy nasze rowerki. Zabrawszy je z domu Sonii, pojechaliśmy do Săpânţy. Tamtejszy Wesoły Cmentarz jest chyba najbardziej znanym miejscem w Maramorosz. To jedyne znane mi miejsce, gdzie do śmierci podchodzi się z takim humorem. Każdy nagrobek ozdobiony jest jednym lub dwoma malunkami zmarłej osoby. Zazwyczaj uwiecznieni są w sytuacjach przedstawiających zawód lub styl życia danej osoby, rzadziej — w momencie śmierci. Każda deska ma też wypisany wiersz, który — jak nam powiedziano — zazwyczaj jest anegdotą na temat leżącej tam osoby. Nigdy wcześniej nie żałowałem tak bardzo, że nie znam rumuńskiego. Piękno tego cmentarza i drewnianych kościołów, z których słynie region, jest jedynie kwiatem na szczycie całego piękna. Drewniane domy ze zdobionymi bramami, ludowe stroje, hałaśliwe wesela, które widzieliśmy, to wszystko składa się na obraz jedyny w skali Ziemi. Wygląda jakby ludzie z Maramorosz mieli jakąś szczególną wrażliwość i poczucie piękna. Jak wszędzie na świecie, region ten pada ofiarą globalizacji, standardowych betonowych domów i standardowych ubrań z Chin. Drewniane domy są sprzedawane i wywożone, często za granicę, gdzie bez oryginalnego kontekstu tracą wiele ze swej wartości. Pomimo tego, Maramorosz nadal wyraźnie pokazuje swą wyjątkowość i piękno.

Tu spoczywa muzykant

Tu spoczywa muzykant

W poszukiwaniu noclegu użyliśmy naszej ostatniej techniki: pytania o miejsce pod namiot. Tym razem wkroczyliśmy na posiadłość pana w średnim wieku, który gościł już swojego kuzyna z dwójką dzieci. Alternatywa między namiotem a stogiem siana spotkała się z szybkim wyborem tego drugiego. W tym czasie kolacja była już gotowa, a pierwsza kolejka pálinki — wypita. Nasz gospodarz spędził 7 lat w Hiszpanii, więc byłem zadowolony z możliwości odświeżenia tego języka i swobodnej rozmowy. Cały dom był owocem jego ciężkiej pracy i twardej waluty przywożonej z zagranicy. Wraz z ostatnim kryzysem stracił on pracę, ale zyskał prawo do zasiłku w Hiszpanii, który w Rumunii pozwala mu swobodnie żyć, przynajmniej na razie.

Maramorska wieś

Maramorska wieś

Droga na zachód Maramorosz wiodła przez malownicze wioski. W cieniu drzew odpoczywaliśmy od skwaru i cieszyliśmy się świeżymi owocami, zarówno zerwanymi nad głową, jak i zakupionymi na bazarowych stoiskach. Skwar dnia równoważyły chłodne noce. To, jak i brak komarów, są wyraźnymi oznakami wysokości, na którą dotarliśmy.

Ręczna przędzalnia

Ręczna przędzalnia

Maramorosz jest bardzo znany wśród Polaków. Każdego dnia spotykaliśmy kogoś mówiącego po naszemu, a raz nawet natknęliśmy się na furgonetkę z polską flagą. Podróżowały nim dwie pary z dwójką dzieci. Pokazali nam miejsce na kemping i wspólnie spędziliśmy tam wieczór. To nie była ich pierwsza wizyta w tej okolicy, a podczas całego dwutygodniowego pobytu nie zamierzali opuszczać regionu. Nie wydało mi się to dziwne. Maramorosz jest niezwykłym i fascynującym miejscem.

Komentarze:

hdk
hdk
13 lat, 3 miesiące temu
macie już aparat i giepeesa ! :)
Marta
Marta
13 lat, 3 miesiące temu
Sprzętowo zatem staneliście na nogi. Niedawno spotkałam dziewczynę z Rumunii, teraz miała bym z nią temat do dyskusji - kolorowe cmentarze. Dbajcie o siebie i sprzęt. Pozdrawiamy.
pigiel
pigiel
13 lat, 3 miesiące temu
fajnie było zobaczyć Was na weselichu! zazdroszczę strasznie tej Rumunii... powodzenia w dalszej trasie!
Bee
Bee
13 lat, 2 miesiące temu
Szalenie ciekawy region świata, o którym mam blade pojęcie, nabiera dzięki Twoim opisom i zdjęciom rumieńców! Wiernie sekunduję całemu przedsięwzięciu, śledzę blog i cieszę się, że udało się przezwyciężyć trudności. Pozdrowienia