Mój wyjazd opóźnił się o kolejny dzień, a to za sprawą pogody. Potężny deszcz i jeszcze silniejszy przeciwny wiatr sprawiły, że pedałowanie byłoby szaleństwem, o ile w ogóle okazałoby się możliwe. A tutaj wciąż przecież miałem wygodny i ciepły jacht rodziców.
Kiedy siedzieliśmy tak sobie, rozmawiając lub klikając po Internecie, jakaś kobieta zapukała w pokład i powitała nas po polsku. Jola, jak się okazało, jest stałą mieszkanką Skarsvåg, w przeciwieństwie do większości Polaków, którzy przyjeżdżają tu na sezonowe prace lub na ryby. Dowiedzieliśmy się też, że wiele lat mieszkała w Danii, kraju z którego pochodzi rodziców jacht. Oprócz długich rozmów, była też przepyszna zupa rybna. Jolu, to najlepsze co jadłem w Norwegii!
Następnego dnia niebo przeczyściło się, więc po uściskach i pożegnaniach, z brzuszkiem i sakwami pełnymi jedzenia, odjechałem w stronę niezachodzącego słońca. Spotkamy się za jakieś dwa miesiące, gdy będę pedałował przez Polskę, więc nie robiliśmy z tego pożegnania jakiejś wielkiej ceremonii, oczywiście poza obowiązkowym zdjęciem.
Tuż przed tunelem łączącym Magerøyę z lądem, spotkałem Midnatsol, jeden ze sławnych promów Hurtigruten. Ta linia przez lata była jedynym stałym połączeniem południa i północy Norwegii, na długo przed wybudowaniem dróg przecinających niezliczone góry. Ich regularne kursy były znakiem cywilizacji i źródłem narodowej dumy dla wielu pokoleń Norwegów. Do dziś noszą one zaszczytne miano Drogi Narodowej nr 1. Choć dzisiaj są bardziej atrakcją turystyczną, a nowe promy przypominają statki wycieczkowe, część starej floty nadal ma klasyczny wygląd. Niestety, Midnatsol jest jednym z najnowszych.
Więcej o Hurtigruten możecie zobaczyć i przeczytać na stronie moich rodziców.
Tunel to prawdziwy potwór. Najpierw trzykilometrowy stromy zjazd na głębokość 220m pod poziom morza. Potem taka sama trasa w górę. Wyjeżdżając z tej otchłani powitałem ponownie świat jedynie w przemoczonej koszulce. Zdecydowanie wolę góry, nie tylko ze względu na ładniejsze widoki, ale i za właściwą kolejność pracy i przyjemności.
Na drodze do Lakselv natrafiłem na przydrożny parking z małą drewnianą chatką. Stary napis wyjaśnił, że był to kiedyś kiosk z pamiątkami, ale biznes najwyraźniej nie udał się. Zwolniony z obowiązku rozkładania namiotu, po prostu tam wjechałem i zastawiłem wejście deską. Albo deska była za mała, albo przestrzeń za duża, albo po prostu wiatr i deszcz zrobiły swoje — noc była bardzo zimna.
Chyba przywykłem już do norweskich widoków, bo główną atrakcją następnego dnia były przystanki na jedzenie. Przeciąłem swoją wcześniejszą drogę, którą przyjechałem z Alty, i na tej samej stacji zatankowałem colę. W tej okolicy sklepów jest niewiele, więc radzę dobrze planować przy ewentualnych wizytach.
Pod koniec Porsangerfjordu, który był po mojej lewej stronie przez ostatnie dwa dni, teren jest gęściej zamieszkany i często ogrodzony. Nie ma już swobodnie wałęsających się reniferów, ale ich miejsce zajmują rozliczne ptaki. One też są głównym powodem założenia Parku Narodowego Starbursdalen. Kolejnym są ryby. Piękna rzeka, którą przekroczyłem, zapraszała wręcz by rozejrzeć się za dorodnym łososiem, ale tabliczka na brzegu przypomniała o obowiązku posiadania licencji. W pobliskiej dyrekcji parku wszystko widniało na tablicy. Za dzień wędkowania 600NOK i konieczność przedstawienia certyfikatu dezynfekcji sprzętu. W Norwegii wiele rzeczy jest za darmo — woda, wędkowanie w morzu, biwakowanie... Ale jeśli coś ma cenę, to jest ona od razu cholernie wysoka. Konieczność dezynfekcji związana zaś jest z obecnością w sąsiednich rzekach pasożyta żerującego na łososiach. Skłoniło mnie to do rozmyślań jak dezynfekowane są te wszystkie ptaki, swobodnie przemieszczające się z rzeki do rzeki. Szkoda, ze była noc i nie mogłem zapytać w dyrekcji.
Ostatni biwak nad morzem był piękny i ponownie wyjechałem bardzo późno. Zaowocowało to pedałowaniem pod silny południowy wiatr. Przeciąłem senne, niedzielne Lakselv nie znajdując darmowego bezprzewodowego hotspota. Rzeka Lakselva i pierwsze sosny umilały mi jazdę, oferując widoki tak różne od tych znad Morza Barentsa, które pożegnałem tego ranka.
Norweskie siły zbrojne z wyprzedzeniem poinformowały mnie o strefie zakazu zatrzymywania się, więc wykorzystałem tą okazję i zjechałem na obiad. Przerwało mi go dwóch rowerzystów — pierwszych napotkanych na wyprawie — którzy właśnie podążali w przeciwną stronę. Holender i Niemiec jechali na Nordkapp, więc szybko wymieniliśmy przydatne informacje. Z ulgą przyjąłem wieść, że temperatury nie są już problemem w Finlandii, za to komary zaczynają nim być.
Kolejnym przerywnikiem w walce z wiatrem były pozostałości po szpitalu wojskowym. Wybudowali go Niemcy i, wycofując się przed nacierającymi sowietami, próbowali spalić do gołej ziemi, podobnie jak wszystko inne co stało w Norwegii. Ruiny do dziś zawierają zardzewiałe łóżka, piecyki, rury i cynkowe wiadra. Nie do pomyślenia jest by w Polsce, jak i wielu innych krajach, takie miejsce pozostało bez opieki i nie padło pastwą złomiarzy. Kolejny znak jak wysoko cywilizowanym narodem są Norwegowie. Tylko ilość przydrożnych śmieci kształtuje się w okolicy średniej europejskiej.
Gdy tylko przeciwny wiatr zelżał, zaczęło padać. Również sosnowy las skończył się, ponownie ustępując miejsca tundrze z małymi, powykręcanymi brzózkami. Trwało to do Karasjok, które też nic wielkiego nie ma do zaoferowania, zwłaszcza w nocy. Mały park z rekonstrukcjami chatek i namiotów Samów oraz ładny kościółek, jeden z kilku budynków, które jakimś cudem przetrwały nazistowską taktykę spalonej ziemi.
Namiot rozbiłem w lekko wzniesionym sosnowym lesie, kilka kilometrów przed granicą, przygotowany do kolejnego pożeganania — tym razem z Norwegią.
Komentarze:
ambi
Powodzenia.
mama
Pigiel
Powodzenia w dalszej drodze :)
PS. pozdrowienia dla mamy i taty Sałaban ;)
michał
Pojadę w bardziej zamieszkałe okolice, będą i ludzie :)
siostra:)
przyjechały do mnie dzisiaj sakwy - przygotowania do dołączenia do Ciebie oficjalnie rozpoczęte! buziaki
MaRo
Pozdrowienia od byłego współpracownika z "Benka".
Marta Rymarkiewicz
Pozdrawiamy z Waldkiem
Sergey
Odbitki